poniedziałek, 6 czerwca 2011

31.05.2011. Start.

Wreszcie wsiadam do samolotu, przez Mińsk do Teheranu. Ostatnie spojrzenie na Warszawę. Kręci się łza nr 4. Pierwsza była kiedy Matka mi się rozpłakała na pożegnanie. Druga wczoraj gdy przekazywałem lokatorowi klucze do mojego mieszkania. Ciężko tak oddać obcemu.. Ale może nazwisko Fuks nie okaże się przypadkowe. Trzecia była przy pożegnaniu na lotnisku.
Foto by warszawski policjant.
W samolocie trochę pustawo. Niewiele osób lata na Białoruś. Niezręcznie o tym mówić, ale już pierwsze zapachy na pokładzie wprowadzają mnie w podróżny nastrój. Lot trwa ledwie godzinę. Jest rękaw. Myślę sobie, że może podobnie jak Mińsk jako miasto zaskakuje czystością oraz rozmachem ulic i placów, jego lotnisko też mnie zaskoczy. I w pewnym sensie tak jest. Na pierwszy ogień budki, w których należy wykupić obowiązkowe ubezpieczenie medyczne. Zastanawiam się jeszcze czy może nie wyjść jednak na te kilka godzin do miasta. Ale przecież nawet nie mam wizy. Czeka mnie więc dzień na lotnisku. Obsługa zdezorientowana. Nie chcę przechodzić przez kontrolę paszportową. Mówię, że tranzyt. Poruszenie. Dokąd, kiedy, gdzie mój bagaż. Jedna pani przekazuje mnie drugiej, wyższej rangą. Potrzebna jednak jest szefowa. Każe czekać. Próbuje dzwonić, ale na lotnisku słabo z zasięgiem. Musi wyjść na górę. Po kilkunastu minutach przekazuje mnie kolejnej pani, która prowadzi mnie na górę, gdzie garstka pasażerów oczekuje na lot do Warszawy. Pani określa po których sektorach mogę się poruszać i mówi, żeby czekać aż mój lot pojawi się w rozkładzie. Jest 14, lot o 23.55. Mam sporo czasu..
Na początek próbuje namierzyć jakąś sieć wi-fi. Jest, ale nie da się połączyć. Nie mam też sieci komórkowej, ale to chyba problem roamingu. Zaczynam zwiedzać. Przestrzeni dużo, ludzi mało. W każdym sektorze lotniska dużo miejsc do siedzenia, bar i sklepy duty free. W każdym krzątają się po dwie, trzy pracownice. Pasażerów brak. Patrzę na listę lotów. Do godz. 22 lista ma ok. 10 pozycji. Lotnisko jest kompletnie martwe. Kilka samolotów na pasie. Zero ruchu.
Idę oczywiście do najdalszego sektora. Szukam też jakiegoś miejsca żeby zapalić. Nigdzie nie ma popielniczek. Na końcu jest Business Gate. Dwie panie z obsługi jarają. Wchodzę i pytam czy mogę zapalić.
– Do you have business class?
- No.
- Sorry.
- Gdzie można kurić?
- Tolka zdies.
Pani jednak zaraz mruga okiem i pokazuje za winkiel, przy toaletach. Idę, stoją tu dwa śmietniki z dużymi naklejkami „zakaz palenia”. Jestem jednak sam, więc długo się nie zastanawiając skręcam peta, biorę jeszcze piwo i jak za szkolnych czasów odpalam przy toaletach.
Wracam jeszcze do pań zrobić fotkę. Ta miła się wstydzi i ucieka. Druga staje uśmiechnięta za barem. Poprawia włosy i pozuje.
Pierwsze koty za płoty. Idę szukać internetu i może czegoś do przegryzienia.


3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie chcialabym sie zachowywac jak moja wlasna Matka, ale...a nie mowilam, ze bedzie Ci sie mieszac jak nie bedziesz pisal? :)
    Swietnie sie czyta!
    Pozdrowienia z nudnej Warszawy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuba! Świetne reportaże! czytam z wielką ciekawością.Pozdrawiam Cię serdecznie i czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń