niedziela, 31 lipca 2011

Biała mogiła

Czyli Akmoła. Tak do 1998 roku nazywała się obecna stolica Kazachstanu. Astana znaczy po prostu stolica. Nowozelandczyk, z którym gadałem chwilę w Almatym powiedział, że będę nią zawiedziony. Guillaume, u którego mieszkałem w Astanie przez kilka dni mówi, że to miasto dobre na kilka dni. Ciężkie do życia na co dzień. Szczególnie zimą. To miasto na wpół żywe. Muszę powiedzieć, że zdecydowanie nie jestem zawiedziony, choć zgadzam się z Francuzem. Mieszkać bym tu nie chciał. W 2011 roku. W 2030 to miejsce ma szansę stać się fantastyczną metropolią. Dzisiaj Astanie brakuje jeszcze działań, szczególnie w obszarze kultury. Ale gdy te się rozwiną, a ambitne plany rozbudowy do roku 2030 zostaną zrealizowane, to tożsamość Astany będzie z pewnością wyrazista.

To miasto to wybryk manii wielkości prezydenta Kazachstanu, Nursułtana Nazarbajewa. Wiele osób uważa, że to czysta paranoja. Ludzie zastanawiają się co się stanie gdy Nazarbajewa już nie będzie. Czy pojawi kolejny megaloman, który postanowi zbudować sobie nowy pomnik? Czy miano stolicy powróci do Almaty, która swoim duchem nadal nią pozostaje? Co wtedy stanie się z Astaną? Cóż, prawdę mówiąc mam nadzieję, że kolejny prezydent Kazachstanu będzie tę śmiałą wizję kontynuował. Historia zna wiele przypadków wielkich władców, którzy dla podkreślenia swojej świetności i dokonań stawiali nowe metropolie. Gdyby nie takie zapędy nie byłoby pewnie dzisiaj Samarkandy Timura czy Petersburga Piotra I. Nieprzyzwoicie pewnie porównywać Nazarbajewa to takich postaci, chociaż ich władanie pewnie miało znacznie mniej znamion demokracji a ofiar było wielokrotnie więcej. Po tym co tutaj zobaczyłem Nazarbajew wydaje mi się jednak człowiekiem fascynującym. Staram się nie poddawać niezwykle umiejętnie budowanej przez niego indoktrynacji. Ale to naprawdę jest wielki, strategicznie przemyślany front budowy wizerunku człowieka legendy za życia. Astana jest jego głównym punktem. Zaczęło się od przeniesienia stolicy. Pretekstem było lepsze, bardziej centralne umiejscowienie geograficzne Astany. Jak zmienić małą miejscowość pośrodku stepu w dynamiczną, nowoczesną metropolię w ciągu 30 lat (obecnie jesteśmy gdzieś na półmetku)? Ano zarządzić, przenieść całą administrację, powierzyć plany świetnemu architektowi (Kisho Kurokawa)
, skierować tu strumień inwestycji (roczny budżet Astany to połowa budżetu Warszawy, ale pamiętajmy, że mieszka tu ledwie 500-700 tys. ludzi, a budżet ten rośnie z roku na rok w tempie kilkudziesięciu procent), stworzyć specjalną strefę ekonomiczną z licznymi zachętami podatkowymi sprzyjającymi inwestycjom, no i zaprosić do współpracy kilku najlepszych światowych architektów (swoje projekty realizują tu, m.in. Sir Norman Foster oraz Manfredi i Luca Nicoletti), a potem już tylko konsekwentnie realizować założenia.


Rzeka Iszym.

 


Nowym punktem centralnym miasta jest oczywiście Pałac Prezydencki. Leży on na osi, którą otwierają trzy znaczące budynki – Akademia Sztuk Pięknych w kształcie przeciętego walca (lokalni nazywają go popielniczką), Pałac Niepodległości właśnie oraz Pałac Pokoju i Pojednania, zaprojektowana przez Fostera, niezwykła szczególnie we wnętrzu, piramida. Mieści ona sale wystawowe, salę operową na 1500 miejsc i ogród zimowy. Na samym szczycie, pod zaprojektowanym przez Briana Clarke’a witrażem z motywami flagi kazachskiej i białych gołębi, znajduje się sala konferencyjna. Zwykli śmiertelnicy docierają do niej po rewelacyjnie zaprojektowanych przeplatających się schodach. Dla prezydenta i jego gości przewidziana jest winda. Ma się w tym wnętrzu przedziwne uczucie. Trochę jak z filmu science fiction. Mogłaby się tu mieścić kwatera główna Jedi. Tak, w uproszczeniu, można by sobie również wyobrazić miejsce, z którego ludzkie losy śledzi i o nich decyduje Bóg.

Na drugim końcu osi znajduje się kolejna realizacja Fostera – Khan Shatyr, gigantyczne i nietuzinkowe centrum handlowe. Wygląda ona jak nieco zniekształcona jurta wysokości 150 metrów. Poza sklepami znajduje się w niej wesołe miasteczko, z tzw. drop tower oraz kolejką górską, a także Beach Club. Na samej górze budynku stworzono bowiem specjalną przestrzeń, w której przez cały rok utrzymywana jest temperatura 26 stopni. Jest piasek, są baseno-jeziora, palmy, bary i duża zjeżdżalnia. Muszę powiedzieć, że naprawdę czuć tam plażowy klimat. Jest to jednak rozrywka dla zamożniejszych gości Khan Shatyr.
Nieco z boku centralnej osi, znajduje się efektowny budynek sali koncertowej Nicolettich. To zestaw przeplatających się płaszczyzn, kolorem nawiązujących do mozaiki tutejszych zabytkowych meczetów, z niesamowicie skomponowaną szklaną płaszczyzną na froncie, w której świat odbija się na dziesiątki sposobów w zależności od tego z którego miejsca na nią patrzymy.

Niedaleko Pałacu Prezydenckiego znajdują się budynki obu izb parlamentu, które rozdzielone są dwiema złotymi kominowatymi wieżami mieszczącymi centra biznesowe.

Kolejną niezwykła budowlą jest Pomnik Baiterek. Jego symbolika związana jest z dawnymi nomadycznymi wierzeniami Kazachów. To złote jajo składane na czubku drzewa przez mitycznego ptaka Samruka. W jaju ukryte są tajemnice ludzkich pragnień i szczęścia. Drzewo łączy ziemię z niebem, co symbolizuje przemianę lata w zimę, dnia i nocy oraz walki dobra ze złem. Baiterek oznacza silne, młode, rosnące drzewo i symbolizuje państwo kultywujące swoje korzenie ale ambitnie patrzące w przyszłość. Projekt pomnika również popełnił Foster.

Jest jeszcze kilka naprawdę ambitnych, lepszych lub gorszych, ale odważnych budynków, które przykuwają uwagę. Należą do nich, m.in. budynek jajo mieszczący archiwum narodowe czy wieżowiec Ministerstwa Transportu i Komunikacji nazywany przez mieszkańców zapalniczką.

To chyba najważniejsze z tego co jest. A będzie dużo więcej. Kompleks kilkunastu różnej wielkości klocków z podziemnym miastem to kolejny projekt Normana Fostera. Mała zadaszona Wenecja z kanałami po których będą pływały łodzie. Niesamowita Biblioteka Narodowa projektu Bjarke Ingels Group. Zagospodarowana wyspa na rzece Ishim. Sztuczne jezioro z dzielnicą willową. To tylko kilka przykładów tego co jeszcze czeka Astanę. Jak będzie wyglądać miasto w roku 2030 można zobaczyć w Pałacu Niepodległości na gigantycznej, niezwykle szczegółowo wykonanej makiecie.

Akademia Sztuk Pięknych i Muzeum Niepodległosci.

Pałac Pokoju i Pojednania.



Na srednim planie "zapalniczka".

Khan Shatyr.

Beach Club.




Baiterek.
 
Jak jeszcze Nazarbajew buduje swoją legendę? Ano wystarczy przykład dwóch muzeów – Prezydenckiego Centrum Kultury i Muzeum Prezydenta. Nazwy mówią za siebie. Oba mają podobny charakter, ale szczególnie zawartość tego drugiego jest ciekawa. Znajduje się ono w starym Pałacu Prezydenckim. Zwiedza się tu wnętrza, w których Nazarbajew urzędował, wypełnione głównie różnymi prezentami, które dostawał podczas pełnienia urzędu.

Eksponaty są przeróżnej wagi i jakości. Wiele z nich to prezenty od głów państw czy ważnych ich przedstawicieli. Sporo pochodzi rzekomo od ludu kazachskiego, od różnych prowincji, miast, etc. Jest też dużo podarków od wielkich światowych koncernów paliwowych jak Chevron czy Agip. No a są także przedmioty, które po prostu do Nazarbajewa należały, jak pióro, którym podpisywał dokumenty w roku 1998. Trafiają się także podarunki od innych instytucji, z którymi prezydent się zetknął – od zespołu hotelu Shangri-la w Singapurze czy od Zarządu Portów Tajlandzkich. Znajdziemy tu kolekcję medali olimpijskich zdobytych honorowo przez prezydenta. Są pięknie wyeksponowane togi kilku uniwersytetów, które nadały Nazarbajewowi tytuły naukowe. Jest złoty medal od Republiki Kirgistanu, który skojarzył mi się od razu ze znanym z „Misia” dyplomem – Markowi Złotnickiemu za zajęcie pierwszego miejsca. Ponadto mamy tu ważne odznaczenia państwowe wielu krajów, głównie z dawnego bloku wschodniego, ale także np. z Watykanu. Jest wśród nich order Orła Białego nadany w 2002 przez prezydenta Kwaśniewskiego. Panowie nadal chyba utrzymują kontakty, bo widziałem tu także piękne pióro Amber Rex wykonane ze złota, srebra i bursztynu, które Nazarbajew otrzymał od Aleksandra Kwaśniewskiego w 2010 roku. Dalej jest tutaj trochę bardziej osobistych rzeczy prezydenta. Są zdjęcia rodzinne, karta górnika, karta członkowska związków zawodowych, no i liczne odznaczenia wojskowe Nazarbajewa. Znajdziemy także gablotę z książkami napisanymi przez prezydenta. Jedno piętro jest poświęcone sukcesom sportowym, których oczywiście prezydent jest ojcem. Do ciekawszych eksponatów należą rower Alexandra Vinokourova, na którym startował on we Vuelta Espania w 2009 roku i rękawice Lewisa Hamiltona. Oddzielna część poświęcona jest VII zimowej azjatyckiej olimpiadzie, która odbyła się w tym roku w Astanie i Almatym (to swoją drogą też ciekawe, bo pewnie spokojnie mógłby to być tylko Almaty, tym bardziej, że oba miasta dzieli prawie 1000 km). Impreza ta jest tu opisywana jako zwieńczenie fantastycznej kazachskiej strategii sukcesu, a Kazachstan odniósł na niej fantastyczne zwycięstwo.

W jednym z pomieszczeń zebrano szachy. Niektóre z nich rzeczywiście niezwykłej urody i finezji. W komplecie szachów otrzymanym od Aleksandra Łukaszenki po dwóch stronach stoją armie, które walczyły ze sobą w 1812 pod Borodino, a każda z figur jest autentyczną postacią historyczną. Jako królów mamy zatem Cara Aleksandra I oraz Napoleona. Obok znajdziemy z kolei szachy ofiarowane przez Leonida Kuczmę, których motywem przewodnim jest walka Ukrainy o niepodległość. Naprzeciw siebie stoją armie ukraińska i polska, prowadzone jak rozumiem przez Bohdana Chmielnickiego i Jana Kazimierza.

Wszystko to co jest tu zgromadzone oraz sposób w jaki jest eksponowane tworzy mit człowieka, który jest sprawcą ogromnego sukcesu Kazachstanu zarówno w kontekście rozwoju wewnętrznego kraju, jak i w zakresie stosunków międzynarodowych oraz działań na rzecz całego regionu Azji Środkowej.

To półbóg, którego należy podziwiać i szanować. W Muzeum Niepodległości wisi sporej wielkości obraz przedstawiający prezydenta Nazarbajewa z insygniami prezydenckimi kroczącego w szpalerze polityków całego świata, którzy biją mu brawo. Na samym przedzie Borys Jelcyn i Francois Mitterrand. Dalej są Blair, Bush, Berlusconi. Jest także Władimir Putin, którego dłonie są sprytnie ukryte za krzesłem. Nie widać zatem czy klaszcze.

No i absolutnym hitem jest dla mnie to, co znajduje się wewnątrz Baitereka, na którego szczycie jest punkt widokowy. Na samej górze, obok globu z tabliczkami wszystkich religii świata, jest pozłacany odcisk prawej dłoni prezydenta. Legenda mówi, że gdy przyłoży się tam swoją dłoń i pomyśli życzenie, to ono się spełni. Ludzie więc przykładają.

Co o swoim prezydencie myślą Kazachowie? Dziewczyna oprowadzająca po Muzeum Pokoju i Pojednania powiedziała jakby wyuczoną formułkę – nasz prezydent jest dla nas bardzo dobry. Inna dwuznacznie się uśmiechnęła. Asema, sympatyczna i zaskakująco dowcipna dziewczyna, z którą rozmawiałem na imprezie u włoskiego pracownika struktur Unii Europejskiej (swoją drogą to lekki skandal w jaki sposób wydawane są pieniądze z naszych w końcu między innymi podatków), zdecydowanie była zwolenniczką prezydenta. Jest więc różnie, ale myślę, że w jakimś sensie ludzie, szczególnie mieszkańcy Astany, są dumni z tego co się dzieje. Kazachowie w ogóle uważają się za lepszych niż pozostali mieszkańcy regionu. Nie lubią być z nimi porównywani. Czy gdyby wybory były demokratyczne wygrałby je Nazarbajew? Pewnie tak, chociaż raczej nie osiągnąłby obecnego 95% poparcia.

Odcisk dłoni prezydenta w użyciu.






Na jednym z przystanków bileterzy i bileterki mówią do puszki.

 
A na zakończenie pozostaje mi jeszcze pochwalić życie nocne Astany. Było tak fajnie, że przegapiłem swój pociąg do Almatego i musiałem zostać dwa dni dłużej, bo o bilety na pociąg tu niełatwo. Guillaume, dziękuję za cierpliwość.


P.S.
Poniżej parę zdjęć bonusowych, bo pojawiały się prośby o trochę rewii mody. Nie zawsze się uda uchwycić, to co najciekawsze, ale jakiś pogląd będzie.








niedziela, 24 lipca 2011

Ojciec jabłek

Bardzo chciałem, bardzo. Nie wiem sam dlaczego. Nic specjalnego na ten temat nie czytałem. Nie znałem nikogo, kto by tu był. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem. A jednak tak mocno ciągnęło mnie do Almaty. W zasadzie niedawno dopiero dowiedziałem się, że Almaty już nie są stolicą Kazachstanu. A może nie jest. Ch..olera wie w jakiej to liczbie występuje. Najczęściej w polskim odmienia się tak, jak rzeczownik liczby mnogiej. Ale potocznie nie zawsze znaczy poprawnie. Jedna z wersji mówi, że powinno się to traktować jak przymiotnik, bo Ałma Ata znaczy ojciec jabłek, ale ałmaty to bogaty w jabłka. Czyli powinno się odmieniać podobnie jak Grozny. To będzie dziwnie brzmiało, ale tak spróbuję robić. Almaty nie jest stolicą Kazachstanu od roku 1998 roku, kiedy to prezydent Nazarbajew postanowił zbudować nową w Astanie. Dzień jej ustanowienia zbiegł się zresztą z jego urodzinami, co pozwala ten fakt co roku hucznie świętować. Przeszczep na razie się nie przyjął. Funkcjonuje formalnie i urzędowo. Sprawił też, że strumień inwestycji budowlanych został przekierowany to nowej stolicy. W zasadzie to rzeka. Aby ukonstytuować stołeczność Astany zawyża się liczbę jej mieszkańców. Zresztą pod tym względem prym wiedzie prawdopodobnie akurat Szymkent, którego liczbę ludności z kolei się zaniża. Nieoficjalnie mówi się, że w tym mieście niedaleko granicy z Uzbekistanem żyje już blisko 1,5 miliona ludzi.

Jednak nieformalną stolicą bez dwóch zdań pozostaje nadal Almaty. To miasto tętni życiem, to tu jest kilkanaście szkół wyższych i uniwersytet, tu są kluby, setki restauracji, butiki, tu po ulicach jeździ podobno milion samochodów. 
Tu mi kolega Michał (drugi Michał) wszedł w kadr..

Góry z Kok Tobe.



Almaty jest cudownie położony. Leży na wysokości 700 metrów u stóp Ałtaju. Całe miasto wznosi się lekko ku górom. Dzięki prostopadłym ulicom przeciągniętym przez całe miasto prawie na każdym skrzyżowaniu można w oddali zobaczyć ośnieżone blisko pięciotysięczne szczyty. Takie zerkanie za każdym razem kiedy przechodzi się przez ulicę bardzo dobrze nastraja. Do tego Almaty to jest najbardziej zielone miasto, jakie do tej pory odwiedziłem. Ta zieleń jest jakaś taka gęstsza, zdrowsza i cięższa niż nasza.

Architektura jest niespecjalna, ale spójna, bo przecież miasto powstało w ciągu zaledwie 100 lat. Poza tym w dużej mierze budynki osłonięte są zielenią. Powierzchowność Almatego przypomina mi Belgrad, który też bardzo lubię. Ale to tylko takie wrażenie. Położenie miasta, jego historia, ludzie, są kompletnie inne. Nie byłem w Moskwie, ale myślę, że Almaty ma też z nią sporo podobieństw. Tu głównie chodzi o zatrzęsienie dobrych fur, w większości dużych terenówek i limuzyn oraz rodzaj blichtru i zapach dużych pieniędzy zarabianych szybko i niebezpiecznie. Nigdzie nie widziałem tylu Gelend, S-klass, Infinity, Land Cruiserów, Lexusów i Bentleyów. Szczególnie dużo zjeżdża ich z górnej części miasta. Do ślubów jeździ się tylko wielkimi, białymi megaprzedłużanymi Mercedesami, Hammerami czy Chryslerami. Na bogato. Szampan leje się na ulice.

Kazachowie nie są tak chętni do pogaworzenia jak Uzbecy. Próbowałem podpytywać m.in. o to skąd ludzie mają tu takie pieniądze. Aż się nie chce wierzyć, że to uczciwie zdobyte majątki. Jednego człowieka zapytałem wprost czy dużo tu mafii jest. Rozbrajająco odpowiedział, że nic podobnego. Wsio pa konstytucji. Po czym dodał, że bogaci jeżdżą samochodami, a biedni chodzą pieszką. Zdecydowanie jestem biedny.

Rzuca się w oczy ponadprzeciętna liczba salonów krasoty. Kobiety tutaj bardzo dbają o siebie i najwyraźniej stać je na to. Wiele z nich prowadzi swoje salony właśnie albo restauracje. Układ najczęściej jest taki, że mąż ma duże pieniądze, kobieta chce się czymś zająć i uniezależnić. Mimo, że pierwszy kapitał najczęściej wykłada mężczyzna, panie te robią wrażenie bardzo samodzielnych, pewnych siebie i raczej twardych. Widać to w spojrzeniach, ruchach, ale także w głośno i bardzo zdecydowanie wydawanych poleceniach. Potęguje to wrażenie pewnie jeszcze język rosyjski, w który wplecione jest moim zdaniem rubaszne zawiadactwo.

No i wreszcie można było poszaleć w klubach. Ceny kosmiczne. Wstęp kosztuje od 40 do nawet 200 pln. Drinki w cenach platkowych. Ale bawić się tu potrafią. Mnóstwo ludzi, tańce na barach i stołach, alkohol się leje strumieniami. Bardzo głośno, tanecznie i wesoło. Kazachowie są zatem bardzo umiarkowanie wierzący. Meczetów co kot napłakał. Na ulicach bardzo seksowna rewia mody. Zjedzenie świniny to żaden problem.
 




Saska Kępa



Cóż, trudno tu coś nadzwyczajnego napisać, bo to miasto bardzo bliskie europejskim stolicom, które wszyscy znamy. Jest jeszcze kilka szczegółów, które rzucają się w oczy. Telefony komórkowe rządzą. To wielki biznes tutaj. W każdym domu handlowym i na targowisku zwykle cały parter zarezerwowany jest dla stoisk z telefonami komórkowymi i akcesoriami do nich. Pełno ludzi. Jest wszystko. Sell, sell, sell everything you stand for. Do tego dochodzi rozwinięty rynek wtórny. Na ulicach co krok można natknąć się na handlarzy używanym sprzętem. Bardzo dużo jest też małych zakładów rzemieślniczych specjalizujących się w naprawach telefonów. W salonach firmowych dzikie tłumy ludzi. Wszyscy zakładają, aktywują, uruchamiają internet, dokupują karty, wymieniają telefony. Ceny są niebywale niskie. Za 200 tenge (jakieś 4 pln) można dostać kartę, która starczy np. na wysłanie 30 smsów zagranicę.

Kolejna ważna działka biznesowa to małe dzieci. Temu obszarowi poświęcone jest zwykle pierwsze piętro każdego domu towarowego. Sklep przy sklepie. Do wyboru do koloru. Wskaźnik urodzeń jest tu znacznie wyższy niż w Polsce czy w ogóle Europie, ale jednak nie są do jakieś kosmiczne różnice (1,29 dzieciaka na kobietę w PL vs. 1,89 w Kazachstanie). Tłumaczę to zatem przywiązywaniem znacznie większej wagi do wartości rodzinnych. I jest to widoczne na ulicach. Wszędzie rodzice (często sami mężczyźni) z dziećmi w parkach. W knajpach na wielopokoleniowe obiady przychodzą nierzadko całe rodziny z dziećmi, ale i dziadkami. W Uzbekistanie obowiązuje zasada, że zawsze obowiązkiem najmłodszego syna w rodzinie jest wzięcie pod opiekę rodziców, zamieszkanie z nimi, pomaganie i zajmowanie się w potrzebie. W Kazachstanie jest podobnie.

Odczułem też tutaj jak bardzo zmieniły się już, choćby nasze warzywa i owoce. Pewnie to też jeden z tych gorszych wpływów UE. Nasze frukty może i wypiękniały, spęczniały, pozbyły się robali i zadrapań, ale straciły też smak. Na co dzień się do tego przyzwyczajamy i nie odczuwamy. Tutaj jednak każda najprostsza swieżyj salad dobitnie przypomina, co straciliśmy. W zasadzie sałat można by tu nie doprawiać. Same w sobie są tak niesamowicie soczyste i intensywne. Szczególnie pomidory.

Nie można też nie spróbować jabłek w kraju, z którego podobno owoc ten pochodzi i w mieście, które od niego wzięło swoja nazwę. Tutejsze jabłka są małe, niewymiarowe, mają sporo niedoskonałości na powierzchni, ale za to jak smakują. Przypomniały się jabłka zrywane za młodu w sadach gdzieś na wakacjach na wsi. Czysta przyjemność. No prawie jak w reklamie soku jakiegoś Cappy czy innego Tarczyna. Jeszcze większe wrażenie zrobiły chyba maliny kupione na targu. Tez takie jakieś małe, niezbyt czerwone, ale w życiu jeszcze nie czułem tak intensywnego smaku. Nie myślałem, że maliny mogą być takie soczyste. Bajka.

I jeszcze koniak mają tu przedni. Po drodze akurat czytałem Kapuścińskiego o gruzińskim koniaku. Tak pięknie pisze o różnych subtelnościach, o tym jak ważne jest dębowe drewno, w którym toto leżakuje. Żeby było zdrowe, szczęśliwe, słoneczne. Żeby oddało trunkowi to, co najlepsze. I mi się zachciało spróbować. Tutejszy 3-gwiazdkowy Kazachstan za 15 pln jest naprawdę doskonały. Matka by doceniła.

Efektownie eksponuje się tutaj mięso. Jednak pomysł na to aby kupić od baby na ulicy mięso, które przez cały dzień leży na wierzchu przy 30-to stopniowym upale, to już byłaby przesada. A jeszcze ciekawe co się dzieje z tym, co paniom nie zejdzie.. A do tutejszych przysmaków należą szczególnie podroby i różne nietypowe mięsne elementy. Znam jednego takiego, co byłby zachwycony. Ja zdecydowanie unikam, mimo przekonujących zabiegów reklamowych. Cóż bowiem może kryć się pod nazwą Damskij Kapriz (Damski Kaprys)? Ano sałatka z baraniego jęzora.

Takiej egzotyki jednak Almatym widać niewiele. Nawet targowiska tutaj na miarę metropolii. Na największym tutejszym Zielonym Bazarze stoiska są zunifikowane do jednakowych boksów, produkty wystawione na specjalnych półkach, a personel ubrany w eleganckie, fartuchowe, czyste uniformy. To już nie to samo, co choćby jeszcze w przygranicznym Szymkencie. O, tam to było kolorowo.

Kazachstan jest najbogatszym z tutejszych „stanów”. PKB na mieszkańca prawie 12 tys. $, to już niedaleko od Polski. To widać oczywiście szczególnie w miastach. Ale wydaje się, że tutejszy rynek funkcjonuje na zupełnie innych zasadach niż w innych krajach regionu. Przede wszystkim rzadko kiedy w grę wchodzi tu targowanie się. Ceny są ustalone i z reguły podobne u różnych sprzedawców. Widać to dobrze na przykładzie transportu samochodowego. W Uzbekistanie zawsze można zejść z ceny. Najlepiej targować się stając między kilkoma kierowcami. Po chwili oni zaczynają walczyć o ciebie, najczęściej kłócąc się potem między sobą, jakby mając pretensję o dumpingowanie cen. Bo rzeczywiście zdarzało nam się przejeżdżać ponad 300 km za 15$, co przy 4 osobach daje niecałe 4$ od głowy. W Kazachstanie natomiast funkcjonuje coś w rodzaju oligopolu czy zmowy cenowej. Dojazd od granicy do Shymkentu kosztuje 1000 tenge i koniec. Każdy podaje tę samą cenę, a gdy kręcisz głową i odchodzisz, po prostu spokojnie czekają aż do nich wrócisz. Dla mnie to świadczy o pewnej dojrzałości, zawziętości, ale i sprycie oraz lojalności Kazachów wobec siebie. W końcu dzięki takiemu podejściu suma summarum zarabiają znacznie więcej.

O tym, że Kazachstan jeszcze sporo dzieli od pełnego kapitalizmu świadczą szczególnie niezrozumiałe z punktu widzenia czystej ekonomii szczegóły. Nadal w autobusach komunikacji miejskiej istnieje funkcja biletera. W Szymkencie jeszcze można by tłumaczyć, że ich wartością dodaną jest pokrzykiwanie i napędzanie pasażerów. W Almatym to czysta funkcja kasownika. Istnieją tutaj także uliczni parkingowi. Ci próbują odróżnić się od parkometrów tym, że pomagają zaparkować. Ale z doświadczeń z warszawskimi menelami parkingowcami wiadomo jak bezsensowne jest takie wsparcie. No i wszelkie placówki państwowe, jak np. muzea. Ruch żaden. Wejście odwiedzającego wywołuje zamieszanie i niemałe emocje. Ale już przy wejściu wita nas co najmniej ochroniarz, bileterka, szefowa bileterki i kasjerka. W każdej sali zwykle siedzą po 2 panie. Ja nie narzekam, bo mnie to raczej bawi po prostu, ale gdyby środki te przeznaczyć na poprawę ekspozycji, lekkie remonty, zrobienie napisów po angielsku.. No by się bardziej pyliło.

Tutaj nawet policjanci jeżdżą trójkami. Ale to dotyczy też prywatnej inicjatywy. W spożywczaku Stolicznym, bardzo zresztą ekskluzywnym, dobrze zaopatrzonym i wyglądającym na zdecydowanie prywatną własność, wielkością i charakterem przypominającym nasze Bomi, poza kasjerkami i paniami za ladami, naliczyłem jeszcze 16 pań stojących w różnych działach, gotowych do pomocy zdezorientowanym klientom.



Młode pary robią sobie foty pod pomnikiem upamiętniającym wojny - domową 1917-1920 oraz światową 1941-1945 oczywiście. Uroczyście składają też kwiaty.

Siedziba fundacji Nazarbajewa z wielką świecącą kostką.

Katedra Zenkova.

Sobór św. Mikołaja.

Parking pod zwykłym blokiem.
Knajpa Mad Tea.



W Almatym się zasiedziałem. Spędziłem tu tydzień. Nie żebym żałował, bo bardzo podoba mi się to miasto. To pierwsze w tej podróży, w którym mógłbym zamieszkać. Brakowałoby tylko nieco więcej atrakcji kulturalnych, szczególnie w lecie. Kilka tutejszych teatrów włącznie z Narodowym Teatrem Opery i Baletu, na który bardzo liczyłem, w lecie ma przerwę urlopową. Galerii właściwie nie ma. Udało mi się znaleźć jedną, która była podła. Muzea też nieliczne i bardzo marne. No ale za to wiem już gdzie następnym razem przyjadę na narty…