niedziela, 24 lipca 2011

Ojciec jabłek

Bardzo chciałem, bardzo. Nie wiem sam dlaczego. Nic specjalnego na ten temat nie czytałem. Nie znałem nikogo, kto by tu był. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem. A jednak tak mocno ciągnęło mnie do Almaty. W zasadzie niedawno dopiero dowiedziałem się, że Almaty już nie są stolicą Kazachstanu. A może nie jest. Ch..olera wie w jakiej to liczbie występuje. Najczęściej w polskim odmienia się tak, jak rzeczownik liczby mnogiej. Ale potocznie nie zawsze znaczy poprawnie. Jedna z wersji mówi, że powinno się to traktować jak przymiotnik, bo Ałma Ata znaczy ojciec jabłek, ale ałmaty to bogaty w jabłka. Czyli powinno się odmieniać podobnie jak Grozny. To będzie dziwnie brzmiało, ale tak spróbuję robić. Almaty nie jest stolicą Kazachstanu od roku 1998 roku, kiedy to prezydent Nazarbajew postanowił zbudować nową w Astanie. Dzień jej ustanowienia zbiegł się zresztą z jego urodzinami, co pozwala ten fakt co roku hucznie świętować. Przeszczep na razie się nie przyjął. Funkcjonuje formalnie i urzędowo. Sprawił też, że strumień inwestycji budowlanych został przekierowany to nowej stolicy. W zasadzie to rzeka. Aby ukonstytuować stołeczność Astany zawyża się liczbę jej mieszkańców. Zresztą pod tym względem prym wiedzie prawdopodobnie akurat Szymkent, którego liczbę ludności z kolei się zaniża. Nieoficjalnie mówi się, że w tym mieście niedaleko granicy z Uzbekistanem żyje już blisko 1,5 miliona ludzi.

Jednak nieformalną stolicą bez dwóch zdań pozostaje nadal Almaty. To miasto tętni życiem, to tu jest kilkanaście szkół wyższych i uniwersytet, tu są kluby, setki restauracji, butiki, tu po ulicach jeździ podobno milion samochodów. 
Tu mi kolega Michał (drugi Michał) wszedł w kadr..

Góry z Kok Tobe.



Almaty jest cudownie położony. Leży na wysokości 700 metrów u stóp Ałtaju. Całe miasto wznosi się lekko ku górom. Dzięki prostopadłym ulicom przeciągniętym przez całe miasto prawie na każdym skrzyżowaniu można w oddali zobaczyć ośnieżone blisko pięciotysięczne szczyty. Takie zerkanie za każdym razem kiedy przechodzi się przez ulicę bardzo dobrze nastraja. Do tego Almaty to jest najbardziej zielone miasto, jakie do tej pory odwiedziłem. Ta zieleń jest jakaś taka gęstsza, zdrowsza i cięższa niż nasza.

Architektura jest niespecjalna, ale spójna, bo przecież miasto powstało w ciągu zaledwie 100 lat. Poza tym w dużej mierze budynki osłonięte są zielenią. Powierzchowność Almatego przypomina mi Belgrad, który też bardzo lubię. Ale to tylko takie wrażenie. Położenie miasta, jego historia, ludzie, są kompletnie inne. Nie byłem w Moskwie, ale myślę, że Almaty ma też z nią sporo podobieństw. Tu głównie chodzi o zatrzęsienie dobrych fur, w większości dużych terenówek i limuzyn oraz rodzaj blichtru i zapach dużych pieniędzy zarabianych szybko i niebezpiecznie. Nigdzie nie widziałem tylu Gelend, S-klass, Infinity, Land Cruiserów, Lexusów i Bentleyów. Szczególnie dużo zjeżdża ich z górnej części miasta. Do ślubów jeździ się tylko wielkimi, białymi megaprzedłużanymi Mercedesami, Hammerami czy Chryslerami. Na bogato. Szampan leje się na ulice.

Kazachowie nie są tak chętni do pogaworzenia jak Uzbecy. Próbowałem podpytywać m.in. o to skąd ludzie mają tu takie pieniądze. Aż się nie chce wierzyć, że to uczciwie zdobyte majątki. Jednego człowieka zapytałem wprost czy dużo tu mafii jest. Rozbrajająco odpowiedział, że nic podobnego. Wsio pa konstytucji. Po czym dodał, że bogaci jeżdżą samochodami, a biedni chodzą pieszką. Zdecydowanie jestem biedny.

Rzuca się w oczy ponadprzeciętna liczba salonów krasoty. Kobiety tutaj bardzo dbają o siebie i najwyraźniej stać je na to. Wiele z nich prowadzi swoje salony właśnie albo restauracje. Układ najczęściej jest taki, że mąż ma duże pieniądze, kobieta chce się czymś zająć i uniezależnić. Mimo, że pierwszy kapitał najczęściej wykłada mężczyzna, panie te robią wrażenie bardzo samodzielnych, pewnych siebie i raczej twardych. Widać to w spojrzeniach, ruchach, ale także w głośno i bardzo zdecydowanie wydawanych poleceniach. Potęguje to wrażenie pewnie jeszcze język rosyjski, w który wplecione jest moim zdaniem rubaszne zawiadactwo.

No i wreszcie można było poszaleć w klubach. Ceny kosmiczne. Wstęp kosztuje od 40 do nawet 200 pln. Drinki w cenach platkowych. Ale bawić się tu potrafią. Mnóstwo ludzi, tańce na barach i stołach, alkohol się leje strumieniami. Bardzo głośno, tanecznie i wesoło. Kazachowie są zatem bardzo umiarkowanie wierzący. Meczetów co kot napłakał. Na ulicach bardzo seksowna rewia mody. Zjedzenie świniny to żaden problem.
 




Saska Kępa



Cóż, trudno tu coś nadzwyczajnego napisać, bo to miasto bardzo bliskie europejskim stolicom, które wszyscy znamy. Jest jeszcze kilka szczegółów, które rzucają się w oczy. Telefony komórkowe rządzą. To wielki biznes tutaj. W każdym domu handlowym i na targowisku zwykle cały parter zarezerwowany jest dla stoisk z telefonami komórkowymi i akcesoriami do nich. Pełno ludzi. Jest wszystko. Sell, sell, sell everything you stand for. Do tego dochodzi rozwinięty rynek wtórny. Na ulicach co krok można natknąć się na handlarzy używanym sprzętem. Bardzo dużo jest też małych zakładów rzemieślniczych specjalizujących się w naprawach telefonów. W salonach firmowych dzikie tłumy ludzi. Wszyscy zakładają, aktywują, uruchamiają internet, dokupują karty, wymieniają telefony. Ceny są niebywale niskie. Za 200 tenge (jakieś 4 pln) można dostać kartę, która starczy np. na wysłanie 30 smsów zagranicę.

Kolejna ważna działka biznesowa to małe dzieci. Temu obszarowi poświęcone jest zwykle pierwsze piętro każdego domu towarowego. Sklep przy sklepie. Do wyboru do koloru. Wskaźnik urodzeń jest tu znacznie wyższy niż w Polsce czy w ogóle Europie, ale jednak nie są do jakieś kosmiczne różnice (1,29 dzieciaka na kobietę w PL vs. 1,89 w Kazachstanie). Tłumaczę to zatem przywiązywaniem znacznie większej wagi do wartości rodzinnych. I jest to widoczne na ulicach. Wszędzie rodzice (często sami mężczyźni) z dziećmi w parkach. W knajpach na wielopokoleniowe obiady przychodzą nierzadko całe rodziny z dziećmi, ale i dziadkami. W Uzbekistanie obowiązuje zasada, że zawsze obowiązkiem najmłodszego syna w rodzinie jest wzięcie pod opiekę rodziców, zamieszkanie z nimi, pomaganie i zajmowanie się w potrzebie. W Kazachstanie jest podobnie.

Odczułem też tutaj jak bardzo zmieniły się już, choćby nasze warzywa i owoce. Pewnie to też jeden z tych gorszych wpływów UE. Nasze frukty może i wypiękniały, spęczniały, pozbyły się robali i zadrapań, ale straciły też smak. Na co dzień się do tego przyzwyczajamy i nie odczuwamy. Tutaj jednak każda najprostsza swieżyj salad dobitnie przypomina, co straciliśmy. W zasadzie sałat można by tu nie doprawiać. Same w sobie są tak niesamowicie soczyste i intensywne. Szczególnie pomidory.

Nie można też nie spróbować jabłek w kraju, z którego podobno owoc ten pochodzi i w mieście, które od niego wzięło swoja nazwę. Tutejsze jabłka są małe, niewymiarowe, mają sporo niedoskonałości na powierzchni, ale za to jak smakują. Przypomniały się jabłka zrywane za młodu w sadach gdzieś na wakacjach na wsi. Czysta przyjemność. No prawie jak w reklamie soku jakiegoś Cappy czy innego Tarczyna. Jeszcze większe wrażenie zrobiły chyba maliny kupione na targu. Tez takie jakieś małe, niezbyt czerwone, ale w życiu jeszcze nie czułem tak intensywnego smaku. Nie myślałem, że maliny mogą być takie soczyste. Bajka.

I jeszcze koniak mają tu przedni. Po drodze akurat czytałem Kapuścińskiego o gruzińskim koniaku. Tak pięknie pisze o różnych subtelnościach, o tym jak ważne jest dębowe drewno, w którym toto leżakuje. Żeby było zdrowe, szczęśliwe, słoneczne. Żeby oddało trunkowi to, co najlepsze. I mi się zachciało spróbować. Tutejszy 3-gwiazdkowy Kazachstan za 15 pln jest naprawdę doskonały. Matka by doceniła.

Efektownie eksponuje się tutaj mięso. Jednak pomysł na to aby kupić od baby na ulicy mięso, które przez cały dzień leży na wierzchu przy 30-to stopniowym upale, to już byłaby przesada. A jeszcze ciekawe co się dzieje z tym, co paniom nie zejdzie.. A do tutejszych przysmaków należą szczególnie podroby i różne nietypowe mięsne elementy. Znam jednego takiego, co byłby zachwycony. Ja zdecydowanie unikam, mimo przekonujących zabiegów reklamowych. Cóż bowiem może kryć się pod nazwą Damskij Kapriz (Damski Kaprys)? Ano sałatka z baraniego jęzora.

Takiej egzotyki jednak Almatym widać niewiele. Nawet targowiska tutaj na miarę metropolii. Na największym tutejszym Zielonym Bazarze stoiska są zunifikowane do jednakowych boksów, produkty wystawione na specjalnych półkach, a personel ubrany w eleganckie, fartuchowe, czyste uniformy. To już nie to samo, co choćby jeszcze w przygranicznym Szymkencie. O, tam to było kolorowo.

Kazachstan jest najbogatszym z tutejszych „stanów”. PKB na mieszkańca prawie 12 tys. $, to już niedaleko od Polski. To widać oczywiście szczególnie w miastach. Ale wydaje się, że tutejszy rynek funkcjonuje na zupełnie innych zasadach niż w innych krajach regionu. Przede wszystkim rzadko kiedy w grę wchodzi tu targowanie się. Ceny są ustalone i z reguły podobne u różnych sprzedawców. Widać to dobrze na przykładzie transportu samochodowego. W Uzbekistanie zawsze można zejść z ceny. Najlepiej targować się stając między kilkoma kierowcami. Po chwili oni zaczynają walczyć o ciebie, najczęściej kłócąc się potem między sobą, jakby mając pretensję o dumpingowanie cen. Bo rzeczywiście zdarzało nam się przejeżdżać ponad 300 km za 15$, co przy 4 osobach daje niecałe 4$ od głowy. W Kazachstanie natomiast funkcjonuje coś w rodzaju oligopolu czy zmowy cenowej. Dojazd od granicy do Shymkentu kosztuje 1000 tenge i koniec. Każdy podaje tę samą cenę, a gdy kręcisz głową i odchodzisz, po prostu spokojnie czekają aż do nich wrócisz. Dla mnie to świadczy o pewnej dojrzałości, zawziętości, ale i sprycie oraz lojalności Kazachów wobec siebie. W końcu dzięki takiemu podejściu suma summarum zarabiają znacznie więcej.

O tym, że Kazachstan jeszcze sporo dzieli od pełnego kapitalizmu świadczą szczególnie niezrozumiałe z punktu widzenia czystej ekonomii szczegóły. Nadal w autobusach komunikacji miejskiej istnieje funkcja biletera. W Szymkencie jeszcze można by tłumaczyć, że ich wartością dodaną jest pokrzykiwanie i napędzanie pasażerów. W Almatym to czysta funkcja kasownika. Istnieją tutaj także uliczni parkingowi. Ci próbują odróżnić się od parkometrów tym, że pomagają zaparkować. Ale z doświadczeń z warszawskimi menelami parkingowcami wiadomo jak bezsensowne jest takie wsparcie. No i wszelkie placówki państwowe, jak np. muzea. Ruch żaden. Wejście odwiedzającego wywołuje zamieszanie i niemałe emocje. Ale już przy wejściu wita nas co najmniej ochroniarz, bileterka, szefowa bileterki i kasjerka. W każdej sali zwykle siedzą po 2 panie. Ja nie narzekam, bo mnie to raczej bawi po prostu, ale gdyby środki te przeznaczyć na poprawę ekspozycji, lekkie remonty, zrobienie napisów po angielsku.. No by się bardziej pyliło.

Tutaj nawet policjanci jeżdżą trójkami. Ale to dotyczy też prywatnej inicjatywy. W spożywczaku Stolicznym, bardzo zresztą ekskluzywnym, dobrze zaopatrzonym i wyglądającym na zdecydowanie prywatną własność, wielkością i charakterem przypominającym nasze Bomi, poza kasjerkami i paniami za ladami, naliczyłem jeszcze 16 pań stojących w różnych działach, gotowych do pomocy zdezorientowanym klientom.



Młode pary robią sobie foty pod pomnikiem upamiętniającym wojny - domową 1917-1920 oraz światową 1941-1945 oczywiście. Uroczyście składają też kwiaty.

Siedziba fundacji Nazarbajewa z wielką świecącą kostką.

Katedra Zenkova.

Sobór św. Mikołaja.

Parking pod zwykłym blokiem.
Knajpa Mad Tea.



W Almatym się zasiedziałem. Spędziłem tu tydzień. Nie żebym żałował, bo bardzo podoba mi się to miasto. To pierwsze w tej podróży, w którym mógłbym zamieszkać. Brakowałoby tylko nieco więcej atrakcji kulturalnych, szczególnie w lecie. Kilka tutejszych teatrów włącznie z Narodowym Teatrem Opery i Baletu, na który bardzo liczyłem, w lecie ma przerwę urlopową. Galerii właściwie nie ma. Udało mi się znaleźć jedną, która była podła. Muzea też nieliczne i bardzo marne. No ale za to wiem już gdzie następnym razem przyjadę na narty…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz