poniedziałek, 18 lipca 2011

Uzbekistan L&T

foto Michal Kukawski




Juz myslalem, ze będzie dluzsza przerwa. W Kazachstanie strona blogspot jest zablokowana. Okazalo się jednak, ze magiczny irański Ultrasurf działa także tu.

Po Uzbekistanie miałem przyjemność jeździć z moim kolegą Michałem. Nadarza się zatem okazja aby urozmaicić bloga. Tym bardziej, że Michał to zawodowiec. Dziennikarz, podróżnik i kobieciarz. Pracował w Polskim Radio, był w Iraku w czasie wojny, obecnie pracuje w „Maleman” (poczytny magazyn Lajfstajlowy). Michal jest także psychologiem. Zastanawialiśmy się, co moglibyśmy wspólnie napisać, jaką znaleźć formułę. Urodziły się dwie koncepcje. Jedna z nich w trakcie padła, bo Michał nie dał rady napisać tekstu. Drugą, dzięki mojej determinacji, wielu prośbom, namowom i przypominaniu Michałowi, udało się wreszcie domknąć. W imieniu Michała przepraszam, że to tyle trwało. Zatem przedstawiamy podsumowanie pobytu w Uzbekistanie w formie odpowiedzi na kilka prostych pytań. Nie ustalaliśmy formuły odpowiedzi, ani tym bardziej ich nie konsultowaliśmy ze sobą, nie bylo tez zadnej mojej korekty po przeczytaniu odpowiedzi Michala. Wybaczcie więc jeśli pewne spostrzeżenia będą podobne, ale pomyśleliśmy, że mimo wszystko ciekawie będzie zobaczyć dwa spojrzenia.









 


Odpowiada Michał:

1. Skojarzenia z Uzbekistanem przed przyjazdem
Tak naprawdę to niewiele...
Po pierwsze: Tamerlan (inaczej Timur) – jeden z największych zbirów w historii Azji. Jego imię budziło postrach na całym kontynencie. Okrutny, mściwy, potężny władca – tym, których podbił kazał ścinać głowy, co może nie było by takie „niezwykłe”, gdyby z czaszek nie kazał później budować wież, murów i dróg. Truł, zabijał, gwałcił… i kochał sztukę. Talent był jedynym atrybutem człowieka, który mógł go uratować przed Timurem.
No i tu pojawia się drugie skojarzenie: Samarkanda – dzieło życia Tamerlana.
Trzecie: Uzbekistan to była republika ZSRR, a więc nosi ślady „człowieka sowieckiego” (jak się okazało – bardzo wyraźne i głębokie to ślady). Ślady wydeptane w miejscu gdzie przez setki lat przebiegał Szlak Jedwabny, gdzie splatały się tak odmienne kultury (perska/chińska/arabska) od tej którą „zaproponowali” bolszewicy. Trudne do wyobrażenia.

2. Z czym kojarzy Ci się teraz
Z brykami na wypasionych felach, a szczególnie z Daewoo Nexia i Chevroletem Spark. Lada 1600 rządzi!
Z szaszłykiem. I z lodami z maszyny, finezyjnie posypanymi jakimś kolorowym proszkiem i polanymi „czekoladowym sosem”.
Z milicją, która wiele może. W ogóle z facetem w mundurze.
Z arbuzami. I z gumami arbuzowymi. Do żucia.
Z kieszeniami wypchanymi pieniędzmi. I z facetami z torbami (siatkami) pełnymi forsy.
Z żarem lejącym się z nieba. I potem lejącym się po plecach.
Ze złotymi zębami, błyszczącymi w słońcu.
Z Morzem Aralskim, a właściwie z jego brakiem.
Z mało zimnym piwem.
Ze wspaniałymi bazarami, gdzie nikt nie zaczepia, niczego nie wciska.
Z wielką gościnnością.
Z lepioszką. I z pielmieni.
Z weselami. I z wizytami nowożeńców pod fontanną w centrum miasta.
Z dobrze zorganizowanym transportem.
Z Polakami, których tu całkiem sporo i spotykanymi w miejscach zupełnie nieoczekiwanych (czytaj: w największych dziurach).
Z piciem wódki do obiadu (godziny 11.30-13.00).
Z Khivą.

3. Najlepiej wydane pieniądze
Na każde naprawdę zimne piwo (najtańsze piwo, choć niezbyt zimne i smakowite, kosztowało 1100 SOM; 2500 to 1 dolar). Coś jeszcze było, bo nawet pamiętam, że mówiłem wtedy, że to najlepiej wydane pieniądze, ale nie jestem w stanie sobie tego przypomnieć. Może na wódkę? Pół litra – 2 dolary! W knajpie! Ale to chyba jednak było coś innego. A może nie?

4. Najlepszy przekręt
Który zrobiono Nam: facet obiecał, że zawiezie na przystanek, z którego odjeżdżają taksówki z Samarkandy do Shakhrisabz. Kuba stargował cenę z 4000 do 3000 SOM. Ładujemy się zadowoleni do Łady. Koleś rusza, od razu skręcając z głównej drogi w małą uliczkę. Zatrzymuje samochód. Odwraca się do nas, uśmiecha, wyciąga rękę po obiecane pieniądze. Jesteśmy na miejscu! Długość trasy: 50 metrów. Czas przejazdu: 7 sekund. Mistrz!!!

Który zrobiliśmy: jedziemy do Khivy. Pociąg dojeżdża do Urgench, stamtąd trzeba jeszcze przejechać około 50 km. Na parkingu przy samym dworcu widzimy dwoje turystów – na pewno jadą do Khivy tak jak my! Podchodzimy. No tak, jedziemy w tym samym kierunku. Oni już dogadani z kierowcą Nexi. Dla nas za drogo! A taryfiarzowi kurs opłaca się gdy ma komplet czyli 4 osoby. Kuba targuje. Koleś chce od nas 15000 SOM – tyle dają mu Anglicy. My proponujemy 1/3 tego. Robi się zamieszanie. Ja kręcę głową, że to nadal za dużo a Kuba zaczyna targować cenę całkowitego przejazdu całej naszej czwórki. Ja nadal kiwam głową na „nie”. W końcu odwracamy się i zaczynamy odchodzić. Koleś zgadza się. Jedziemy za 16000 SOM. Cała nasza czwórka. Anglicy płacą swoje 15000 a my… to już prosta arytmetyka. Oczywiście ostatecznie dzielimy się po równo. Taksówkarz żegna nas okrzykami, które zaczynają się od: „Ech, wy Palaki…”. W środku są słowa które żywo przypominają najgorsze polskie przekleństwa.  

5. Najfajniejsze miejsce
Czytam miejsce – myślę miasto. Bardzo mi trudno wybrać jedno.
Samarkanda nie rozczarowała. Jest piękna! A dodatkowo oprócz wspaniałego Registanu jest tam Shah-i-Zinda czyli kompleks bajecznie zdobionych grobowców m.in. najbliższej rodziny Tamerlana.
Moynaq przeraził. I wrył się w pamięć. Miasto na krańcu Uzbekistanu. Gdzie życie też dotyka krańca. Kiedyś portowa mieścina z sanatoriami i ośrodkami wypoczynkowymi, do których zjeżdżało pół Rosji, dziś opuszczona, wymarła, jakby na skraju wyczerpania. Bardziej przypomina makietę miasta, przez które co rusz przetaczają się burze piaskowe. Mroczne i zarazem niezwykle pociągające miejsce.
Khiva zaczarowała. Tu troszkę „pojadę” (Kuba! Uwaga! Będzie o gwiazdach itd.), ale tak mi się to skojarzyło: w nocy, pod rozgwieżdżonym niebem czułem się tam jak w „Baśni z 1001 nocy”.
Fergana zaskoczyła. To jak nadmorska, wypoczynkowa miejscowość tyle, że bez wody i innych atrakcji typowych dla takich miejsc. Mogłaby być uzbeckim Cannes. Jest czysto. Lody są zimne. Jak się wyraźnie zaznaczy, to jest szansa, że nie posłodzą kawy. Dziewczyny są ponadprzeciętnie atrakcyjne. Jest jedna dyskoteka, gdzie na parkiet wychodzą nie tylko faceci. W jednej knajpie jest wi-fi. Wypoczęliśmy tu.

6. Dźwięk Uzbekistanu
Klakson Damasa.
Kogut w Moynaq.
Ptaki w Ferganie.
Powtarzane: „A wy z kuda?”.
Szum klimatyzatora.
Syknięcie towarzyszące otwieraniu kolejnej butelki wody z gazem. Zimnej!
Śmichy-chichy Kuby.
Szuranie klapkami.
Taka piosenka hicior – grają ją w całym Uzbekistanie. Zapomniałem co to. I tak naprawdę to wcale nie chcę wiedzieć. Kuba będzie pamiętał.

7. Zapach Uzbekistanu
Grilla na którym przyrządzają szaszłyki – to taki miks węgla, ogniska i baraniego mięsa.
Chleba wypiekanego w glinianych piecach.
Dezodorantów, którymi rano obficie spryskują się wszyscy pasażerowie nocnych pociągów (w pociągu).
Propan-butan czyli LPG.

8. Największe zaskoczenie
To bodaj jedyny kraj w jakim byłem, gdzie ludzie nie pojmują instytucji „turysty”. Nie wiedzą co znaczy być turystą, nie rozumieją po jaką cholerę chciało się komuś jechać z jakiejś Polski (niektórzy uważają, że to kraj sąsiedzki) do Uzbekistanu, ciągnąc ze sobą plecak. I pytać non stop o drogę, tłuc się autobusami i pociągami w upale.
Częsty dialog:
- A wy tu do pracy?
- Nie, turyści.
- Aha, alpiniści.

9. Najśmieszniejsze wydarzenie
Parę razy płakałem ze śmiechu, ale to chyba nie nadaje się do opisywania – nikogo nie rozbawią nasze zabawy z cieniem (shadow karate).  

10. Największy absurd
Spotkania z mundurowymi. Zatrzymali nas w metrze na godzinę, bo Kuba miał w plecaku książkę zatytułowaną „Kierunek Bagdad”. Okey, podtytuł brzmi groźnie („Jak zostałem włóczęgą, szpiegiem i terrorystą na Bliskim Wschodzie”), ale to oficjalnie wydana książka, opisująca wyprawę dwóch młody artystów do krajów arabskich. Po polsku. Trzymali nas godzinę. Pytali czy książka jest zarejestrowana w Uzbekisyanie. ??? Koleś wykonał około 30 telefonów. Spisał raport. Wypuścili dopiero jak przyjechał komandir (bo komandir wsio zna, nawet polskie knigi). Wyjęli zeszyt i zaproponowali nam napisanie oficjalnej skargi. Nie skorzystaliśmy.

11. Dziewczyny w Uzbekistanie
Niespecjalne. Ja nie jestem fanem azjatyckiej urody (czytaj: skośnych). Brak kobiecych kształtów (brak piersi, brak bioder, brak wcięcia w talii, brak pupy, brak...) sprawia, że tracę zainteresowanie. Wyjątkiem jest Fergana - wakacyjne stroje i długie, gęste włosy robią swoje.

12. Życie nocne
Eksplorowane do granic możliwości w Samarkandzie. Efekt zatrważający. Najpierw impreza weselna, podczas której wył wodzirej, a kapela grała „znane” kawałki. Wypiliśmy w barze wódkę (butelkę 0,5l) z colą (butelkę 1,5l) co kosztowało nas około 4 dolarów. Przenieśliśmy się do dyskoteki w piwnicy nieopodal. Na parkiecie pustka, przy stolikach faceci nad talerzami. Kobiet brak. Jest za to coca-cola w 1,5 litrowych butelkach w promocji. Jedziemy do klubu w jednym z hoteli. Na wejściu selekcja. Jakoś nam się udaje wejść (za 2 dolary od głowy). Wychodzimy po 25 sekundach. Nie chcą nam zwrócić 2 dolarów od głowy. Łapiemy taksówkę i prosimy się wieźć do fajnego klubu. Mówią, że najlepszy jest Ciesto. Dawaj! Tam znów bramkarz. Przekonujemy go, że jak nam się spodoba, to mu zapłacimy za wejście (2 dolary od głowy). Turek jest przekonany, że ma tę kasę w kieszeni. Po 25 sekundach żegnamy się z nim jak z najserdeczniejszym przyjacielem. 2 dolary (na dwie głowy) wydajemy w sklepie na piwo i wracamy do gastienicy.

Nocne życie istnieje w Uzbekistanie! Znaleźć je można w soboty w Ferganie. Jest disco Mirage, gdzie gra się muzykę mechaniczną i tańczy do niej ocierając się nie tylko o męskie spocone cielska. Niektóre dziewczyny przychodzą z matkami i ciotkami, ale to nie przeszkadza by z tymi dziewczynami (i ich matkami oraz ciotkami) tańczyć (zachowując odpowiednią ostrożność i odległość). Impreza kończy się nagle, co może dziwić, bo parkiet jest pełen. O 12 kolesie sypią z kieszeni pieniędzmi. O 1 w nocy - koniec. Alternatyw nie ma. To najbardziej szalone i rozhulane miejsce w jakim byliśmy.

13. Najciekawszy spotkany człowiek
Kuba. No wiem... Ale nikt ciekawszy się nie trafił.

14. Najważniejsza rzecz, jaką poleciłbyś zabrać ze sobą do Uzbekistanu
Będzie kilka:
Rozgałęziacz do gniazdka elektrycznego
Klapki
Pedałówkę czyli taką torebkę męską (bardzo męską) z pętelką na przegub dłoni – na tę kasę!
Kubek i łyżkę
Polskie monety – jako podarki
Papier toaletowy (lokalnym można się pokiereszować)

15. Co zabrałbyś z Uzbekistanu do Polski
Wódkę
Kawior
Owocowe gumy do żucia: mangowo-kokosową, jagodowo-granatową, arbuzową...
Spodnie dresowe z napisem „KAZACHSTAN”

16. Najlepszy dzień
Każdy między 21 czerwca a 14 lipca 2011





wystawa sztuki wspolczesnej w Taszkiencie
 


Odpowiada Kuba:

1. Skojarzenia z Uzbekistanem przed przyjazdem
Dużo przestrzeni. Piachu, stepu. Co jakiś czas piękne starożytne miasto. Perskie tradycje. Bajkowa Samarkanda. Nie wiedzieć czemu kojarząca mi się z pochmurną pogodą. Duża egzotyka. Mix rusko-azjatycki. Mało ludzi. Zero turystów. Pociągi.

2. Z czym kojarzy Ci się teraz
Daeawoo Nexia, torby banknotów, żarko sorok piać, szaszłyk, tęsknota za sojuzem.

3. Najlepiej wydane pieniądze
3$ za nocleg w jurcie w Moynaqu.

4. Najlepszy przekręt
Samarkanda. Uroczy taksiarz, z rozbrajającym uśmiechem przyjął ustalone 2$ za podwózkę o ok. 200 metrów. Oczywiście myśleliśmy, że jesteśmy znacznie dalej od celu.

5. Najfajniejsze miejsce
Nie da się jednoznacznie. Generalnie bazary rządzą. Chyba jednak ten w małym, zakurzonym, zadupionym Urgut był najlepszy. Co do miejsc szeroko pojętych: Moynaq i Fergana. Ta ostatnia to miejsce niepozorne. Opisy przewodnikowe nie zdradzają jej potencjału. Najbardziej nowoczesne i wyluzowane z miast, które zwiedziliśmy w Uzbekistanie. Doskonała na zakończenie podróży.

6. Dźwięk Uzbekistanu
Szelest przeliczanych pieniędzy. Jest wszędzie. 1$ = 2450 sumów. Najwyższy nominał banknotu to 1000 sumów. 100$ to zatem najmarniej 245 banknotów. A jak dadzą w dwusetkach? Pederastki powracają do łask. Wszyscy wyciągają paczki banknotów po 100 tys. Czujemy się jak bonzowie. Wymieniamy na bazarze, po sto dolców. Kieszenie wypchane pieniędzmi. Ciknciarza łatwo poznać. Czarna reklamówka pełna kasy. Jest ich pełno. Na dworcu kilometrowe kolejki. Wszyscy wrzucają papierowe sztaby banknotów, wszyscy liczą. Jak nie ma liczarek, to kupienie biletu trwa dwie godziny. Klient przy kasie liczy. Wrzuca przez okienko kilka sztabopapierów spiętych nitka albo gumką. Kasjer liczy. Potem układa w szufladzie. W wolnej chwili przelicza i przekłada do składu na stół. Nie daj Bóg jak się pomyli. A człowiek myli się często. Jak są liczarki to może udać się w 45 minut. Nie udało mi się do tego przywyknąć.

7. Zapach Uzbekistanu
Jednak spalone mięso. Szaszłyki są wszędzie. Kózkoj, kurica, farsz, baranina. Wsio jest. Różnie smakują. Ale zawsze świeże. To najpewniejsze jedzenie tutaj. Będzie brakowało. 


8. Największe zaskoczenie
Cywilizacja. Mimo wszystko jest mało egzotycznie. Nie spodziewałem się aż tak wielkiego wpływu Związku Radzieckiego. Pod tak wieloma względami Uzbekistan przypomina mi Ukrainę czy Białoruś. Język też robi swoje. Do tego marszrutki, złote zęby, targowiska, pociągi, bałagan i syf. Syf specyficzny. To nie jest syf hinduski czy irański. To jest syf poruski.

9. Najśmieszniejsze wydarzenie
9 i 10 chyba razem. Taszkient. Przy każdym wejściu do metra jesteśmy (inostrańcy) kontrolowani przez milicję. Zawsze przejrzenie paszportu. Kilkadziesiąt sekund wgapiania się w okładkę. Po kilku razach staramy się podpowiadać – iz Polszy. A, Polsza. Da. Charaszo. Potem wertowanie paszportu, poszukiwanie wizy, sprawdzanie dat, pare pytań kontrolnych. Następnie badanie bagaży. Czy jest coś metalowego. No jest. U mnie np. aparat, telefon, pieniądze, aparat, nóż, laptop, kubek, kłódka, pasek… Cierpliwie, z uśmiechem to znosimy. Oni zresztą też traktują to z przymrużeniem oka. Poważnie salutują. Życzą powodzenia. Czasem coś zażartują.

Tym razem milicjant postanawia wejść w szczegóły. Wyciąga cholera książkę, którą mam w małym plecaku. Nie ukrywam, że podświadomie, tak z ciekawości, liczę na to, że zwróci na nią uwagę. To książka o dwóch młodych Angielskich malarzach, którzy po zamachach 9/11 postanawiają pojechać na Bliski Wschód i sprawdzić jak naprawdę, z tej drugiej strony wygląda świat Islamu. Nomen omen ich pierwszym opisanym doświadczeniem było słowackie przejście graniczne. Słowaccy celnicy nie wpuścili ich. Wzięli ich za potencjalnych terrorystów. Mieli bowiem w samochodzie egzemplarz Koranu i drewnianą pałkę. Czuję, że może być śmiesznie. Książkę dostałem przed samym wyjazdem od swojego kuzyna, Czarka. Na okładce jest muzułmanin siedzący na dywanie w meczecie. Tytuł brzmi: Kierunek Bagdad. Podtytuł: Jak zostałem włóczęgą, terrorystą i szpiegiem na Bliskim Wschodzie. Pierwsze podejrzenia wzbudza okładka. Milicjant zaczyna wertować książkę. Wewnątrz jest kilka zdjęć. Arabskie napisy, meczety, modlący się muzułmanie, ludzie z bronią. Najwięcej emocji wzbudza mieszkanka Omanu ubrana w tradycyjną czarną maskę.
- Szto eto?
- Kniga.
- Kakaja kniga?
- Normalna, popularna, o turistach…
- Registracja na knige jest?
- Nu kak, eta iz Polszy.
- A kto eto?
Wskazuje oczywiście na kobietę w masce. Potem wraca do okładki. Powoli literuje tytuł. Jest kilka niecenzuralnych słów: Bagdad, terroryści, szpieg… Potem duka:
– k i e r u n e k. Szto eto?

No i wystarczyło. Zostaliśmy zatrzymani. Bierze nas na posterunek na stacji metra. Do małego pokoiku. Najpierw zaczyna wydzwaniać. Wyjmuje notes. Dzwoni po kolei chyba pod wszystkie numery. Pod większością nikt nie odpowiada. Pod niektórymi następuje krótka wymiana zdań. Ewidentnie nikt nic nie wie. On też nie wie co zrobić. Woła jeszcze jednego koleżkę na świadka. Wpisuje go do jakiejś księgi. My zaczynamy się po prostu po ludzku niecierpliwić. On znowu.
- K i e r u n e k, szto eto?
- Direction. Wy anglicki znacie?
- Niet.
- Eta kniga iz Polszy.
- Gdzie eta stoit?
- No zdies, wydane, Łódź. Eto gorod w Polsze.
- Lodz? Nie znaju. No ścias, komandir prijediot. On wsio znajet. – dzwoni po komandira.
- On polski toże znajet?
- On wsio znajet.

No już się i śmiejemy i mocno denerwujemy, bo jednak absurd jakiś. Pan jest profesjonalny.
- No szto, eta maja rabota. Jeśli nie panrawic sia, możecie skargu napisać…
- Nie, no nie. Padarzdim.

W międzyczasie kilku innych milicjantów przychodzi. Każdy wertuje książkę i cmoka albo po prostu głupio się gapi. W końcu przyjeżdża komandir. Książka, zdjęcia, pytania, k i e r u n e k, kontrolny telefon, pewnie do naczalstwa.. No, charaszo. Izwienicie.

10. Największy absurd
j.w.

11. Dziewczyny w Uzbekistanie
To akurat na świeżo. Troche himenska historyjka, ale w koncu to meski maczo-wyjazd. W Ferganie siedzimy wieczorem w knajpie. Zamówiliśmy wódkę 0,5 i colę 1,5. Przy stoliku obok z podobnym zestawem siedzą dwaj młodzi lokalesi. Obaj bonzowaci mocno, jak to tutaj. Szczególnie jeden zwraca uwagę, bo jest trochę tęższy, szczególnie okrągły na twarzy i jednocześnie ma mocno skośne oczy. Taki bułeczkowaty jest. To powoduje, że wygląda jak z kreskówki jakiejś, karykaturalnie dość. Mimiki właściwie nie ma. Oczy wąskie i schowane tak głęboko, że zastanawiamy się czy on w ogóle widzi. Przy kolejnym stoliku siedzą dwie młode dziewczyny. Nawet takie tego. Jeden z chłopaków coś parę razy zagaduje do dziewczyn. My jak zwykle tylko się gapimy i komentujemy. Zastanawiamy się nawet czy nie są razem, tylko usiedli obok. Jednocześnie sobie rozmawiamy o tym, że ciekawe jak tu wygląda podrywanie. Czy jakoś bardziej oficjalnie, może nawet przez rodziców to trzeba załatwiać. Po kilku minutach chłopaki pytają czy mogą się dosiąść. Dziewczyny zapraszają. Czyli jednak nie byli razem, a podrywanie wygląda dość standardowo. Czujemy się trochę jak gamonie, ale jesteśmy w obszarze podrywania do tego przyzwyczajeni.
- 1:0 dla nich - powiedziałem do Michała. Ale odbijemy sobie.
- Ta.

Siedzimy dalej, gadamy, popijamy, podglądamy. Bułka się prawie nie odzywa. Dziewczyna, która siedzi przy nim już chyba przysypia. Drugi koleś jednak cały czas nawija. Trwa to około godziny. Michał mówi, że ta czarna zerka ciągle na nas. Nagle podchodzi do nas kelnerka. Strasznie miła, uśmiechnięta, drobna dziewczyna o mocno azjatyckiej urodzie. Zagaduje do nas. Pyta czy inostrańce, skąd, itp. Jakoś tak dziwnie, jak na komendę. Po chwili widzimy, że z boku gada z tą czarną. Po sekundzie kelnerka podchodzi znowu. Bardzo grzecznie oznajmia, że ta jedna dziewoczka by chciała do nas podejść, poznakomitsia. Czy może? No może, szczególnie, że w tej sytuacji będzie ciekawie zobaczyć miny tych kolesi. Po chwili czarna zostawia chłopaków i przysiada się do nas. Można powiedzieć 1:1.

Gadamy chwilę. A może by pójść potańczyć. Ona, że dzisiaj to nie bardzo, ale na jutro możemy się umówić. Potem wraca do stolika z chłopakami. Dziewczyny szybko się jednak z nimi żegnają i wychodzą. U nas butelka już pusta. Też się powoli zbieramy. Płacimy na dole. Przy wyjściu wpadamy na dziewczyny.
- Ja Katja. Eta Christina. Szto wy dziełac chaczecie?
- Wot, do Bravo chacieli pójść.
- A można z wami?

Kolesie chcąc nie chcąc obserwują to z tarasu. 2:1, na wyjeździe.

12. Życie nocne
Co?
13. Najciekawszy spotkany człowiek
Trudno powiedzieć. Nie było jakichś głębszych znajomości. Je zapamiętam chyba dwie osoby. Naszego szofiera Alika z Moynaka i pana, z którym zamieniliśmy dosłownie kilka zdań w kafejce w Ferganie. Przywiózł dużą luksusową terenówką na dyplomatycznych numerach jakąś elegancką panią w średnim wieku. Potem się do nas przysiadł na chwilę. Śmiał się, że mąż tej pani od 12 lat siedzi w Moskwie. A jej dziecko ma 4 lata. To jak, przez internet to dziecko? W ogóle dużo się śmiał. Pozytywny gość mocno.

14. Najważniejsza rzecz, jaką poleciłbyś zabrać ze sobą do Uzbekistanu
Pederastkę.

15. Co zabrałbyś z Uzbekistanu do Polski
Zapas pomidorów i Ladę 2101 rocznik ’78 w dobrym stanie.

16. Najlepszy dzień
14 lipca.

caly Michal





foto Michal Kukawski - mistrz i oredownik funkcji makro

foto Michal Kukawski

codzienny poranny workout na minarecie


ta, shadow karate..

3 komentarze: