poniedziałek, 27 lutego 2012

Birma, powidoki.

 


135 grup etnicznych tworzących osiem oficjalnych ras. Każda z nich ma zapędy niepodległościowe. Każda chce mieć wpływ na decyzje polityczne w kraju. Po wyzwoleniu od panowania Brytyjczyków w roku 1947 kraj szybko zaczął ogarniać chaos wywołany sporami pomiędzy poszczególnymi grupami etnicznymi. W wielu miejscach dochodziło do walk zbrojnych pomiędzy rebeliantami. Gdyby nie silne rządy wojskowe być może kraj po prostu by się rozpadł. Niestety, rządy junty w różnych formach trwają do dziś, a do demokracji w Birmie daleka droga.

Mimo, że ostatnie wybory w roku 2010 na wezwanie Narodowej Ligi dla Demokracji, zostały masowo zbojkotowane (podobno prawdziwa frekwencja wyniosła ok. 8%), odtrąbiono sukces wojskowych. Ogłoszono co prawda, że Birma wchodzi na demokratyczną drogę, ale ponad 2000 osób nadal przebywa w więzieniach politycznych. Po w sumie 15 latach aresztu domowego, uwolniona została Aung San Suu Kyi. Swoboda „Lady”, ikony birmańsiej walki o demokrację i laureatki pokojowej nagrody Nobla, jest jednak mocno ograniczona, a jej działania bardzo ściśle obserwowane.

W kraju bogatym w surowce naturalne (gaz, ropa, drewno tekowe, metale i kamienie szlachetne) większość ludzi stara się przeżyć za 2$ dziennie. Podział budżetu robi szczególnie mocne wrażenie: 24% na armię, 4% na edukację, 1% na służbę zdrowia. Media podlegają ścisłej cenzurze. Praktycznie każdy materiał musi mieć akceptację Komisji Prasy. Większość gazet jest w związku z tym tygodnikami, bo wydawanie dzienników jest w tych warunkach bardzo utrudnione.

Ta sytuacja pewnie nieprędko ulegnie zmianie. Podział władzy w parlamencie daje pełnię władzy wojskowym. 883 miejsca należą do junty, zaledwie 16 do Narodowej Siły Demokratycznej (odłam NLD, który brał udział w wyborach). Pozostałe sto kilkadziesiąt miejsc podzielone jest pomiędzy 16 partii mniejszościowych. Ponadto w kraju działa jeszcze 18 innych oficjalnych i 20 niezarejestrowanych partii mniejszościowych. Niektóre z nich prowadzą z rządem oficjalną wojnę. Potyczki zbrojne zdarzają się szczególnie w niedostępnych dla turystów terenach przygranicznych i górskich, szczególnie w północnym stanie Kachin.
 
Wielokulturowy gar birmański szczególnie mocno odczuwa się w Yangon. Mamy tu na kupie przede wszystkim efektowne złote pagody, ale także kościoły, meczety, świątynie hindu i chińskie. Jest nawet synagoga pozostała po 2500 żydów zamieszkujących Yangon przed wojną. Bardzo blisko siebie położone są dzielnica chińska i dawna dzielnica żydowska. Przechodząc zaledwie kilka ulic możemy przenieść się do części miasta zamieszkiwanej przez społeczność muzułmańską pochodzącą głównie z Bangladeszu, żeby już za chwilę poczuć zapach hinduskich przypraw i zobaczyć trochę znanego skądinąd ulicznego syfu. Każdy z tych obszarów ma swój odmienny charakter, specyficzną kuchnię i innych ludzi. 
 Ulice Yangon wprost zatopione są we wszelkiego rodzaju handlu jedzeniem. Od mini stoisk ze świeżymi warzywami, owocami czy mięsem, przez sklepy z owocami mieszczące się na głowach sprzedawców czy stanowiska z kukurydzą, gotowanymi jajkami, grillowanym mięsem, smażonymi bananami oraz samosami, do mini knajpek, w których można zjeść szybką zupę, ryż z curry, bangladeszańskie czotpuri albo ser krojony w paski z kapustą i chilli. 
A to wszystko w otoczeniu bardzo zaniedbanych, ale wyjątkowo urodziwych kolorowych kolonialnych kamienic i pojazdów japońskiej produkcji pochodzących z lat ’60, ’70 i ‘80. Mamy tu cudem jakimś trzymające się jeszcze rozklekotane kanciaste klasyki takie jak Nissany Sunny i większe Bluebirdy, Toyoty Corolle, piękne pick-upy Datsun i malutkie dziwaczne Mazdy. Do tego masywne stare autobusy i ciężarówki. Nie ma za to motocykli. Podobno zakazano ich po tym, jak samochód wysoko postawionego wojskowego został uderzony przez motocykl. Architektura i stare samochody nieodparcie przywołują skojarzenia z kubańską Hawaną. 
 
Jaka jest Birma dla przyjezdnego? Przede wszystkim zapewnia wysokie natężenie emocji i ogromną różnorodność doznań. Birma dostarcza wrażeń na kilogramy. Nie ma dnia żeby nie wydarzyło się coś zaskakującego, nietypowego, ciekawego, czasem zwalającego z nóg. To kraj z niezwykle silną, pod pewnymi względami wręcz schizofrenicznie niejednorodną, osobowością. Kraj ludzi z charakterem, tysięcy pagód i olśniewającej przyrody. Absolutnie fascynujący.
 










Ludzie
Niesamowicie przyjaźni i gościnni, pogodni i jednocześnie bardzo delikatni. Czuje się tutaj duży szacunek wobec drugiego człowieka. Mnie w kontakcie z nimi szczególnie bawi spoglądanie napotykanym ludziom głęboko w oczy. Pierwszy moment to odwzajemnienie badawczego spojrzenia. Widoczna ciekawość, ale i jakaś urokliwa niepewność, jakby obawa. Czego ten człowiek ode mnie chce? Potem się do nich szeroko uśmiecham, a oni zawsze odpowiadają na to pięknym lub mniej pięknym betelowo wampirzym, ale zawsze szczerym, uśmiechem. Często przechodzi on wręcz w pełen śmiech, jakiś komentarz do stojącego obok znajomego. Potem dopiero najczęściej pojawia się jakieś pytanie czy zagajenie. W Birmie najczęściej jako pierwsze pada: „Where going?”. Wiele można pewnie napisać o mieszkańcach Birmy, ale na pewno nie można powiedzieć, że brakuje im specyficznego charakteru. Oni mają swój burma stajl.

Lungi, czyli kawał materiału, najczęśiej zszytego w tubę, zawiązywanego na specjalny węzeł w pasie, poznałem w Indiach. Jasne w wielu rejonach tego kraju kolory i nudne wzory oraz hinduska syfiastość sprawiły jednak, że pozostałem niewzruszony. W kolorowych i odważnych lungi bangladeszańskich noszonych z luźną nonszalancją zakochałem się. Longyi (czyt. londżi) w birmie jest wyjątkowo powszechne. Jest ważnym elementem narodowej tożsamości, sposobem zademonstrowania przynależności do grupy etnicznej oraz istotną częścią stajla. Kolory longyi Burma są co prawda stonowane i ciemne, a wzór stanowi najczęściej prosta drobna kratka, jednak tylko Birmańczycy wiążą je na fantazyjny duży węzeł, który noszą na wierzchu podkreślając jako element dekoracyjny stroju. Koszula wsadzona do środka dodaje elegancji. Mężczyźni nonszalancko wtykają z tyłu za pas wielki portfele, które zwykle w dwóch trzecich wystają na wierzch. Kobiece longyi są najczęściej wiązane w inny sposób, na zakładkę, z wykorzystaniem tasiemek. Młodzi ludzie łączą tradycyjne longyi z nowoczesnymi koszulkami i dodatkami. Chłopcy przywiązują dużą wagę do fryzur. Na głowach robią sobie dziwne tapirowane układy, trochę jak emo, czasem farbują włosy na rudawy odcień.  
Dobre buty do podstawa eleganckiego ubrania. Wiedzą o tym także Birmańczycy. Noszą właściwie wyłącznie wąskie klapki obszyte ciemnym aksamitem w jednym z wybranych kolorów: czerni, zieleni, bordo lub brązie. Pod kalosze obowiązkowo zakłada się długie kolorowe getry piłkarskie.  
Częstym elementem stroju bywają też bardzo kolorowe wyszywane torby z frędzlami, przewieszone na długich paskach.  
Bardzo powszechne w Birmie jest tatuowanie ciała przez mężczyzn. Czasami są to tradycyjne tatuaże etniczne, ale najczęściej dowolnie wybrane wzory. Najpowszechniejsze są klasyczne tatuaże jednokolorowe.  
Do Burma stajl dołączam także wszechsłyszalne cmokanie. Kiedy Bimańczyk chce zwrócić czyjąś uwagę, zawołać kelnera albo przeprosić kogoś, kto tarasuje mu drogę, to wykonuje głośne cmoknięcie. No i nie może tu zabraknąć odrobiny fantazji Birmańczyków. Bo jak wytłumaczyć jeżdżenie w ruchu prawostronnym z kierownicami również po prawej stronie? A takie są tu prawie wszystkie samochody.

Onieśmielająco otwarte potrafią być młode i bardzo piękne w dodatku birmańskie dziewczyny. Odważnie patrzą prosto w oczy i rozbrajająco się uśmiechają, coś tam potem komentując i chichrając się z koleżankami. Początkowo powodowało to moją konsternację, bo w naszej kulturze zwykle taki komunikat oznacza mniej więcej: „Podobasz mi się”. Pytałem kilku Birmańczyków o to jak to traktować i co to oznacza. Zdania były podzielone. Jedni uważają, że to nic nie oznacza, tym bardziej, że seks przedmałżeński grozi tutaj więzieniem (pogląd chyba mocno przesadzony, zdementowany przez innych). Drudzy mówili, że birmańskie kobiety są bardzo otwarte i wyzwolone. Moja opinia jest taka, że wynika to po prostu z ciekawości oraz z gościnności, która jest tutaj jedną z ważnych wartości. Wypada być po prostu miłym dla przyjezdnego. A że w wykonaniu drobnych, prężnych, kształtnych, długo i ciemnowłosych Birmanek, ubranych w obcisłe longyi i tak egzotycznych przez twarze pomalowane żółtą tanaką (proszek ze startego drzewa tanaka, którego używa się do ochrony przed słońcem) i kwiaty wpięte we włosy, robi to tak mocne wrażenie, to już jest mój problem.

Birmańscy mężczyzni z kolei mają absolutnego hopla na punkcie piłki nożnej. Szczególną popularnością cieszy się angielska Premier League. Każdy ma swój ulubiony klub. W co drugiej knajpie jest telewizor, na którym wieczorem pokazywane są mecze, a chłopaki emocjonują się nimi przy szklaneczce whiskey z wodą. Co mocniejsi zawodnicy dolewają whiskey do piwa. No i jeden mi się trafił taki fan, co mnie wypytywał o Wisłę Kraków i Lecha Poznań. Poległem.
















Moje longyi sie robia.
 
Jazda

Birma nie ma jeszcze, tak zwanej, infrastruktury. Prawdziwa droga jest właściwie jedna. Łączy Yangon z Mandalay. Reszta to wąskie, nierówne, dziurawe i często kręte paski asfaltu, przy których wiecznie trwają ręczne prace remontowe. Kolej jest w jeszcze gorszym stanie. To sprawia, że podróżowanie po tym kraju zajmuje sporo czasu i bywa męczące. Ale na pewno te podróże nie są nudne. 


Wsiadamy do autobusu do Mandalay. Większość pasażerów to Birmańczycy. Kiedy tylko autobus rusza, facet na fotelu obok zakłada zimową czapkę, rękawiczki i szalik. Inni wyciągają kurtki, koce, kożuchy, zakładają skarpetki. O co chodzi? Przecież jest upał. Oczywiście szybko okazuje się, że lokalesi wiedzą co robią. Do pierwszego postoju dojeżdżamy przemarznięci na kość. Nie wiedziałem, że klimatyzacja w autobusie może być tak efektywna. W tym autobusie jest może 10 stopni. Na dużym parkingu zatrzymują się dziesiątki innych autobusów. Z każdego z nich wysiadają ludzie ubrani jak na ekstremalną wyprawę biegunową. Na postoju wyciągam śpiwór. Zakładam też skarpetki, na głowę naciskam kaptur, na szyi wiążę chustę. Mimo to rozpięty śpiwór w nocy okazuje się niewystarczający. Zapinam go i wchodzę do środka. Teraz odkrytą mam już tylko twarz. Nad ranem policzki lodowate. Ekstremalna jazda autobusem.  

Podróż autobusem prawie zawsze zaczyna się od przesłania mnicha odpalanego z dvd. Telewizor jest obowiązkowy w każdym, najbardziej nawet rozklekotanym lokalnym autobusie. W czasie jazdy coś musi być na nim wyświetlane. Przede wszystkim musi być głośno. Nieodwzajemniona miłość Birmańczyków do śpiewania widoczna jest i tutaj. Najczęściej bowiem pokazywane są teledyski z tekstem do karaoke. Zarówno jakość muzyki, jak i teledysków nie jest wysoka i podlega dosyć ścisłym standardom. Technologia na poziomie polskich seriali kręconych kamerą vhs. Efekty stanowić mogą latające bańki mydlane, wirujące rozmycia, padające płatki śniegu i inne gadżety dostępne w najprostszym amatorskim oprogramowaniu do montażu. Muzyka to najczęściej bezbarwne rzewne popowe kawałki z prawie płaską linią melodyczną. Często są to covery znanych zachodnich przebojów o miłości, z birmańskim tekstem. Dobrze jak w zespole jest przynajmniej jedna kobieta. Nawet jeśli jest to zespół hip hopowy jest ona ubrana w eleganckie longyi i grzeczną koszulkę. Ma nienaganny makijaż. Jeśli pojawia się teledysk, to obowiązkowo jest to prosta historia miłosna. Chłopak zakochuje się w kwiaciarce. Mężczyzna jest zauroczony pielęgniarką. Dziewczyna zakochuje się w koledze brata. Facet próbuje rzucić czar na piękną pianistkę. Zawsze wymieniają długie zaczarowane spojrzenia. Coś sobie wyobrażają. Pojawiają się przebitki ze wspomnień. Akcja często rozgrywa się na terenie hotelu albo restauracji, która sponsoruje teledysk. Ich wielokrotnie pojawiające się nazwy nie pozwalają o tym zapomnieć. 
Jeśli nie ma muzyki, to wyświetlana jest rodzima produkcja filmowa. Budżety nie są wysokie. Technologia podobna jak przy teledyskach. Filmy są zwykle mieszanką wielu gatunków. Podzielone są na wyraźne sekcję. Najwięcej jest sekcji komediowych. Humor raczej prosty, ale skuteczny. Połowa autobusu ryczy ze śmiechu. Są także sekcje akcji, ze scenami walk, w których największy nacisk położony jest na efektowne dźwięki i bardzo groźne spojrzenia lejących się przeciwników. Dobrze żeby był dramat. Bohaterowie płaczą, wyją z bólu. Dziewczyna traci wzrok w wypadku. Chłopak, który się przypadkiem do tego przyczynił zakochuje się w niej. Pomaga jej, udając kogoś innego. Ryzykując życie zbiera pieniądze na jej operację. Przeżywa dramat, bo kiedy ona odzyska wzrok, to rozpozna w nim wroga. Tak też się dzieje. Dziewczyna odrzuca go. Jej kumple leją naszego bohatera. Odchodzi złamany. Na szczęście wtedy z kolei jego koledzy wkraczają do akcji i tłumaczą wszystko zdezorientowanej dziewczynie. Leci za nim. Miłość jest wielka. 


Podróż pociągiem po Birmie jest doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Najtańsza klasa „oridinary” to stary rozklekotany wagon, deski na podłodze, drewniane ławy, zielone obdrapane ściany wagonu, dziurawy niebieskawy sufit połatany białymi wstawkami z dykty. Wąskie tory trasy Yangon-Ye zbudowane zostały w czasie wojny z inicjatywy Japończyków przez więźniów wojennych, z których 16 tys. poniosło śmierć w trakcie prac. Ponad 400 kilometrowy odcinek zbudowano w 13 miesięcy. To chyba najbardziej wyboista droga kolejowa na świecie. Pociąg praktycznie nieustannie podskakuje albo chybocze się na boki. Góra dół, góra dół, góra dół, lewo prawo, prawo lewo. Non stop ma się wrażenie, że za chwilę się to wszystko wykolei. W pewnym momencie coś szarpie i wali. Jakbyśmy w coś uderzyli. Pasażerowie rozglądają się nerwowo. Pociąg zwalnia. Staje. Obsługa sprawdza co się stało. Chyba nic. Po chwili jedziemy dalej.  
 Niedługo potem, gdy pociąg jest w pełni rozpędzony, kątem oka zauważam ruch za oknem. Pociąg ścigają jakieś postacie. Abordaż. To obnośni sprzedawcy w pełnym biegu wskakują do pociągu. Kto pierwszy ten lepszy. Na stacji będzie już za późno. Nie wiem jak oni to robią w klapkach albo na bosaka, z tacami pełnymi jedzenia, kolb kukurydzy, grillowanego mięsa, jajek, betelu. Najpierw w pędzie stawiają tacę w pociągu. Potem sami muszą go dogonić i w pełnym sprincie do niego wskoczyć. Na twarzach widać wysiłek i koncentrację. W ciągu raptem kilku sekund cały pociąg ogarnia wrzawa zachęcających do zakupów sprzedawców. W przejściu robi się tłok. Transakcje przebiegają w tempie nowojorskiej giełdy. Pociąg na kilkadziesiąt sekund zatrzymuje się na stacji. Kiedy rusza, sprzedaż wciąż trwa. Nagle, w ciągu paru sekund sprzedawcy znikają jak duchy. W pociągu zapada cisza. Pasażerowie konsumują. 


Najprzyjemniej oczywiście jeździć samodzielnie skuterem. Wynajęcie go w Birmie jest albo niemożliwe, jak w Yangon i okolicach, albo stosunkowo drogie. Ale za to są bajeczne widoki, są małe wioski, dziesiątki mostów obwarowanych wojskiem i benzyna kupowana w butelkach po wodzie (1 litr) albo whiskey (0,75 litra). Czerwona, żółta lub biała. I są zaskakujące spotkania.  

Kawalkada motorowerów i dziwacznych samochodów ustrojona flagami stanu Mon. Wszyscy mężczyźni w tradycyjnych czerwonych i bordowych longyi swojego regionu. Głośna taneczna muzyka leci z wielkich soundsystemów ustawionych na ciężarówkach. Energiczne bity „Ice, ice baby”. Kobiety tańczą na platformach ciężarówek. Faceci wiją się przy głośnikach. Birmańskie love parade? Na jednym z samochodów ustawiony mini ołtarzyk z wizerunkiem młodego mnicha. Sama gwiazda siedzi lekko zawstydzona i zażenowana atencją na tronie przed ołtarzykiem. Zasłania twarz wachlarzem. Na kolejnym samochodzie panowie poprzebierani za lokalne duchy, naty. Główny dyrygent przedsięwzięcia nerwowo gestykuluje próbując ustawić dziesiątki motorowerów w pary. Tak wioska świętuje przyjazd z Yangon młodego mnicha, który pomyślnie zdał egzaminy. To pierwszy taki przypadek w tej wiosce od trzech lat. Teraz razem pokonają ostatnie kilkadziesiąt kilometrów świętując sukces i wychwalając po okolicy.  

Smutny, cichy o dziwo, pochód kroczy drogą. Na przedzie kobiety niosące na głowach świeże owoce. Dalej mężczyźni z bukietami kwiatów niesionymi na ramionach w wiadrach przewieszonych przez bambusowe żerdzie. Po środku pochodu drewniany wóz obudowany bambusową konstrukcją kolorowo udekorowaną. W środku leży trumna przykryta kolorowymi, żółtymi i fioletowymi, materiałami. Wóz ciągnie na linach kilkanaście kobiet. Za wozem podąża cały tłum mieszkańców wioski. Dochodzą tak do małego prostego budynku świątynnego. Kobiety z jedzeniem i mężczyźni z kwiatami wchodzą do środka. Za nimi najbliższa rodzina zmarłej. Kilku mężczyzn nieopodal zdejmuje konstrukcję wozu. Po kilku minutach zdejmują z niego trumnę i wnoszą do świątyni. Potem ciało zostanie spalone na przygotowanym już w pobliżu stosie. Pozostali mieszkańcy wioski i dalsza rodzina rozpoczynają modlitwę przy ulicy przed świątynią. Nie ma jakiegoś wymuszonego lamentu i smutku. Większość osób jest pogodna i uśmiechnięta. Prawnuk zmarłej spokojnym tonem wyjaśnia mi, że kobieta i tak przeżyła już swoje. Miała 67 lat. Przejechała ją ciężarówka.  

Bardzo rozmowna, niema, bosa dziewczynka towarzysząca mi w spacerze po polach ryżowych, mieszkająca w samotnej bambusowej chatce pośród pól. Nagle do zdjęcia zaczyna wykonywać wydumane pozy. Za chwilę leci do domu. Wraca przebrana w sukienkę i buty na szpilkach. Dziewczynka okazuje się chłopcem trans. 
 






Moj skuter ze sprezentowana flaga stanu Mon.



 
Powidoki

Dla mnie Birma przede wszystkim pełna jest mniejszych lub większych obrazów, na które trudno pozostać obojętnym. One sprawiają, że mój odbiór tego kraju jest naszpikowany emocjami. 


Dzieci tak pełne energii i życia. Ze wszystkiego potrafiące zrobić grę. Bawiące się tym, co mają pod ręką. Dwóch umorusanych chłopców grających kamieniami w bule. Chłopak biegający z kręcącą się puszką na kółkach. Inny toczący oponę, którą popycha patykiem. Wbiega na górkę i ni z tego ni z owego robi salto. Trzech braci trafiających kamieniami do papierków po cukierkach z wizerunkami jakichś lokalnych gwiazd czy sportowców. Gołe dzieciaki z wioski walczące ze sobą dla zabawy w błocie. Albo idący drogą mały chłopiec zrywający się spontanicznie do tańca gdy słyszy muzykę. Chłopak bujający się na bramie przejazdu kolejowego. W szkole dzieci chórem, prawie krzykiem, powtarzające słowa zapisane na tablicy. Do aparatu robią pełne zapału miny i gesty. Ale także dzieci smutne albo zawieszające się w zamyśleniu. Jak te stojące przy torach kolejowych w oczekiwaniu na cukierki rzucane przez pasażerów i szaleńczo rzucające się na nie biegnąc na bosaka po kamieniach z nasypu kolejowego. Albo mały chłopiec pracujący przy robotach drogowych z wysiłkiem podnoszący wielki głaz na ramię.  
Faceci w podwiniętych longyi grający w chinlon (mała ratanowa piłka), zapraszający natychmiast do wspólnej gry. Albo mnisi rozgrywający wieczorną partyjkę w ruinach świątyń. Stary mężczyzna o twarzy masaja siedzący w kucki na murku, w rozkoszy, mocno zaciągający się papierosem. Albo równie wiekowy roześmiany pan w plażowym białym kapeluszu w wielkie rożówe kwiaty. Spoceni, mokrzy tragarze wnoszący na świętą górę Kyaiktiyo turystów kosmitów. Turystów rozpartych w fotelach lektyk, zdrowych, dobrze odkarmionych, w maskach na twarzach, wachlujących się, ocierających pot z czoła, z aparatami w rękach, wesoło strzelających sobie fotki. Ci tragarze nadal w zmęczeniu próbują się do mnie uśmiechać i wyciągają ręce z kciukami w górze. Tylko jeden idący z tyłu wesoło wskazuje na niesiony towar i wykrzywia twarz w geście obrzydzenia. 
Do głębi smutna, piękna dziewczyna sprzedająca w pociągu betel, której tanaka na policzkach układa się jakby spływała łzami. Kobiety na targowisku, które demonstracyjnie i z lekką pogardą na twarzy odwracają się tyłem, gdy próbuje im robić zdjęcie. Siedzący obok mnie w pick-upie ojciec z tak niesamowitą czułością przytulający swojego małego syna i całujący go delikatnie w czoło. Wrzeszczący głośno w pociągu sprzedawca jakiejś mentolowej maści, sprzedający z pasją i jakąś dziką agresją, który nagle przechodząc obok mnie na ułamek sekundy wychodzi ze swojej roli, cichnie i puszcza do mnie oko. Gruba kobieta zaciągająca się dymem z wielkiego papierosa zwiniętego z zielonych liści. Młody chłopak walący ze śmiechem swojego kolegę po łbie. Krew pot i łzy pięknych młodych kobiet i dzieci pracujących przy budowach dróg, wypalaniu cegieł, noszących głazy z kamieniołomów. Spokojni, zadumani mnisi co rano całymi procesjami chodzący od domu do domu i zbierający jedzenie. Rybacy na jeziorze Inle w dziwaczny, jakos nienaturalny, ale magiczny sposób wiosłujący na stojąco, nogą. Roześmiane twarze facetów tłoczących się na przejeżdżającym pick-upie. Rodzina siedząca w małej bambusowej chatce przy drodze pozdrawiająca mnie ciepło uniesionymi dłońmi. Dziesiątki takich gestów od ludzi stojących przed sklepami, przejeżdżających na skuterach, wyglądających przez okna autobusów.Taką Birmę zapamiętam.












Dziewczyna robi w gruzie.



 
Przypis

Używam nazwy Birma, mimo że od roku 2011 oficjalną nazwą kraju jest Republika Związku Myanmar. Zmianę umotywowano tym, że nowa nazwa jest szersza. Obejmuje inne grupy etniczne zamieszkujące kraj, nie tylko Bamar (Brimańczyków). Jak popytać, to oczywiście Birmańczycy preferują nazwę Birma a pozostałe grupy etniczne są za Myanmar. Mnie po pierwsze jakoś lepiej brzmi Birma, a po drugie nie wypada sprzeciwiać się noblistce. Aung San Suu Kyi opowiada się za nazwą Birma motywując to faktem, że rządzący nie skonsultowali zmiany nazwy ze społeczeństwem. 


Poniżej jeszcze trochę fotek bonusowych, bo urodziwa cholera ta Birma.



























Drzewo popin.








Placki chrupiace sie robia na sloncu.






Wytwornia soli z wody morskiej.




Duzy Budda.




P.S.
Wiem, ju
ż powinienem konczyć, ale słowo o klapkach być musi. Moje ulubione mega adiki, które służyły mi przez 5 miesięcy, rozpadły się w Laosie. To sprawiło, że na wodospad musiałem wspinać się na bosaka a potem wracać tako z 7 kilometrów do wioski, po bardzo chropowatych powierzchniach. A że nie ganiam od dziecka na bosaka po kamieniach, to było to bolesne doświadczenie. Ale adiki wciąż mam. Może uda się je jeszcze gdzieś naprawić. A jak nie, to wrócą do Polski jako relikwia. 
Życie uratowały mi więc klapki w barwach Australii otrzymane w prezencie jakiś czas wcześniej. Sprzęt ten jednak starł się do zera po zaledwie kilku dniach eksploatacji. Następnie w niewyjaśnionych okolicznościach został wymieniony na inny element garderoby. 
I tak to na lotnisku w Yangon zameldowałem się na bosaka. Następnego dnia zrobiłem zakupy i skusiłem się na klapki burma stajl. To najmniej wygodne obuwie jakie dotąd miałem podczas wyjazdu i na pierwszy rzut oka wyglądające dość dziewczęco. Jednak w towarzystwie noszących takie same sprzęty Birmańczyków nabrało męskości. Jakoś je polubiłem. Tym bardziej, że przetrwało już sporo. Włącznie z 30 kilometrową wycieczką w góry.