wtorek, 7 lutego 2012

Tu czasu nie liczą


Fakt. Nie słyszałem negatywnych opinii o tym kraju. On podoba się wszystkim. Czy moje malkontenctwo i pewnie już także zmęczenie długotrwałą podróżą, zlitują się nad Laosem? Ano nie mają wyjścia. Bo nie ma się właściwie do czego przyczepić. Jedyne na co można by ponarzekać to zabytki klasy zero. Bo ich tu nie ma. Ale chyba nie po to się tutaj przyjeżdża. Poza tym, jak to się słodko mówi, kocha się pomimo wszystko. A Laos można pokochać.
 
Ja jestem co najmniej zauroczony. Chociaż nie jest to fascynacja. Myślę, że tu trzeba przyjechać ze szczególnym nastawieniem. Tu trzeba przyjechać żeby odetchnąć i zwolnić. A to już mam za sobą. To doskonałe miejsce dla ludzi, którzy żyją za szybko, którym życie ucieka w pracy, w pogoni, w karierze, w pieniądzach, w pożądaniu rzeczy niepotrzebnych. Laotańczycy wydają się być na to wszystko niezwykle odporni. I tego moglibyśmy się od nich uczyć. Jestem pełen uznania dla ich tumiwisizmu i takiego prawdziwego, naturalnego "wyluzowania". To się może nawet czasem wydawać niegrzeczne. Podchodzimy zapytać o bilety, a pan nie ruszając się z łóżka, coś tam burknie pod nosem, że nie. Próbujemy się potargować. Marudzimy, stękamy, nic. Pytamy o jakiś upust, nic. Grozimy, że w takim razie nie kupimy, gdzie indziej pójdziemy, nic. Wreszcie wychodzimy oburzeni, nic. Nie czuje się tutaj, żeby komukolwiek na nas zależało. Gdzie indziej mogłoby to nawet przeszkadzać, być niemiłe. Tutaj jakoś nie boli.
 
Gdybym przyjechal do Laosu kolejny raz odpuściłbym zupełnie miasta i koncentrowałbym się na wszystkim tym, co poza nimi. Co prawda uważam, że nie wypada nie zobaczyć stolicy kraju, do którego się przyjeżdża, ale dla Vientienne rzeczywiście można chyba zrobić wyjątek. Zresztą ono się pewnie nie obrazi. Luang Prabang się z kolei pewnie obrazi, ale należy powiedzieć - trudno. Siedzenie w knajpie nad rzeką w pobliżu kolonialnej francuskiej architektury jest z pewnością przyjemne, ale nie warto po to jechać aż do Laosu. Z kolei amatorem dziesiątek buddyjskich watów najwyraźniej nie jestem. Urodą architektury nie powalają, a duchowego klimatu wśród setek japońskich turystów jednak brakuje. Oczywiście tych watów jest tyle, że nietrudno jest znaleźć i takie bardziej puste, ale jakoś z buddyjskim mnichem, to ja bym wolał w Tybecie, w jakiejś małej wiosce gadać, niż tutaj.
 
Zdecydowanie bardziej warto pojechać do małych wiosek w okolicy Tat Lo. Ja co prawda tego klimatu tak mocno nie poczułem, ale też być może nie miałem szczęścia, nie trafiłem gdzie trzeba, może spędziłem tu za mało czasu. Na pewno miejsce ma dużo pozytywnej energii i na pewno czas jest tu laotański. Warto także spędzić trochę czasu na samym południu kraju, relaksując się na wyspach rozsypanych po Mekongu. Jest tam spokój i egzotyka, są cudowne widoki, relaksujące przejażdżki łódką czy rowerem, do znudzenia zachody i wschody słońca. Może tylko młodych australijskich i amerykańskich turystów za dużo. Chociaż można im pozazdrościć. Siedzą sobie tak miesiącami, chodzą na imprezy, popijają piwo, popalają kambodżańską gandzię i co jakiś czas wykonują do domu telefon – „Tato, pieniądze mi się skończyły”. Szwedzi są bardziej przyzwoici. Popracuje taki chłopak w hucie przez 3 miesiące i stać go na spędzenie tutaj pół roku. Gdzie tu sprawiedliwość?

wyspy kolo Don Det

Don Det

Don Khon

Don Khon

Don Khon

Don Khon

Don Det









Tat Lo

Tat Lo

Tat Lo

Tat Lo

Dla mnie w Laosie najprzyjemniejsza była jego północna część. 
 
Po pierwsze krajobrazy, które sprawiają, że za każdym zakrętem pięknie wijących się dróg dostajemy kolejnego pozytywnego kopa energetycznego. Każdy taki zakręt staje się więc czymś, na co czekamy z coraz szerzej otwartymi oczami i co kończymy kolejnym uśmiechem. 
 
Po drugie dźwięki. W Laosie, pewnie m.in. ze względu na bardzo niską gęstość zaludnienia tego kraju (niecałe 7 milionów ludzi na 240 tys. km kwadratowych), dźwięki natury towarzyszą nam z dużą intensywnością. Odgłosy ptaków jak orkiestra w dolby surrand, co chwila jakieś krzyki małp, w oddali słychać wodospad, a z wioski mocne pianie kogutów. 
 
Po trzecie warunki i tempo życia ludzi. W okolicznych wioskach czas naprawdę się zatrzymał. Żyjący w nich ludzie starają się być samowystarczalni nie tylko w zaopatrywaniu się w jedzenie, ale także w inne potrzebne materiały i narzędzia. I wszystko dzieje się tak uwodzicielsko niespiesznie. Kobiety ubrane w tradycyjne stroje gaworzą sobie tkając tkaniny. Przy strumieniu starsza kobieta robi papier. Rozpięte na ramach z drewna kawałki materiału najpierw moczy w strumieniu. Następnie bardzo starannie i równomiernie wylewa na nie gęstą, białą ciecz, która wygląda trochę jak klej. Potem ramy ustawia na słońcu do wysuszenia. Po pewnym czasie powtarza tę czynność dopóki przygotowywany papier nie nabierze odpowiedniej grubości. Na koniec odkleja gotowy arkusz papieru od tkaniny, składa na cztery i odkłada na bok. Kowale schowani w cieniu pod drzewem produkują narzędzia. Rozmawiają niewiele, ale co jakiś czas pada żarcik i obaj panowie szelmowsko się uśmiechają. Majster, nie rozstając się z grubym papierosem zwiniętym z liścia, wprawnym okiem ocenia stan kolejnego wykonanego narzędzia. Przy pomocy kamieni dopracowuje jego kształty. Hartuje w wodzie zgromadzonej w podłużnej bambusowej rynnie. Decyduje czy wymaga dalszej obróbki. Jeszcze raz. Jego pomagier dwoma tłokami wykonanymi przez siebie z bambusa pobudza żar w ognisku. Słychać miarowe dmuchanie. Po południu, na kilka najgorętszych godzin dnia, większość osób chowa się pod dachy swoich domków na palach. Starsza kobieta drzemie na werandzie. W pokoju widać jak dwie małe córki pomagają mamie w zabiegach kosmetycznych. Jedna siedzi z tyłu i z niesamowitą cierpliwością przeszukuje jej włosy w poszukiwaniu wszy. Druga w tym czasie czyści paznokcie mamy. Zmrok przynosi czas na zabawę, spotkania, rozmowy. Ludzie gromadzą się w obejściach, przy małym centralnym placu, pod lokalnym sklepem. Brudne, bose i pełne energii dzieci ganiają wszędzie.

Północny Laos idealnie nadaje się na jazdę motocyklem lub skuterem. Można dojechać do wiosek odciętych od szlaków turystycznych, tonących wieczorem w górskiej mgle, ukrytych gdzieś na zboczach gór. Drogi są dość dobrej jakości, ruch jest niewielki, widoki bajeczne. Wiem, to zabrzmi pretensjonalnie, ale tak po prostu jest. To tutaj, jadąc po wijących się łagodnymi łukami górskich drogach, chce się naprawdę wykrzyczeć 
- W O L N O Ś Ć !






















1 komentarz:

  1. Dzięki Kuba za cudne zdjęcia i super ciekawe komentarze. Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń