wtorek, 21 czerwca 2011

16 dni w Iranie

No, wreszcie udalo się dostac to internetu bez zadnych blokad. W Iranie bylem w koncu nieco ponad dwa tygodnie. To na pewno krótko jak na taki kraj – duży, skomplikowany, z historią cywilizacji przy której Europa może się wstydzić. Traktuję to jako pierwsze przetarcie, orientacyjne, czy i gdzie jeszcze warto tutaj przyjechać. Na pewno będę chciał jeszcze wracać do Iranu. Tym razem jednak udało się zobaczyć tylko małą część, w dużej mierze tę częściej odwiedzaną przez turystów. To ma swoje plusy, bo łatwiej się dogadać, znaleźć miejsce do spania, internet, tu są najpiękniejsze zabytki, etc. Ale z drugiej strony dalej od głównych szlaków ludzie są bardziej otwarci na wejście w szczerą relację, mniej nastawieni na czerpanie profitów z turystów i przygód zawsze znacznie więcej. Niemniej wypada zrobić krótkie podsumowanie.

Od czego zacząć? Chyba od gara. Gar, jak wszystko tutaj jest esencjonalny, pełen emocji i tradycji. Nie próbowałem wszystkiego i nie będę wchodził w szczegóły poszczególnych potraw. Ogólne zasady są jednak proste.


Podstawa każdego posiłku to pieczywo. Kilkanaście rodzajów bardziej płaskich lub puszystych placków – nan. Mogą być posypane ziołami. Zawsze bardzo świeże. Wszędzie na ulicach są piekarnie. Rano i wieczorem wszędzie widać ludzi z kilkoma plackami pod pachą, bez papieru czy torebki. Naprzeciwko piekarni wyrabiających cieńsze rodzaje pieczywa (każda specjalizuje się w jednym jego typie) zwykle znajduje się specjalna ławka, na której nany można sobie poskładać. Pieczywo może służyć za jedzenie, kluski do zupy, sztućce albo talerz. Je się z nim i nim śniadanie, obiad i kolację, a czasem także deser. Sporo posiłków ma tu postać papki, a jeśli początkowo nie ma, to się ją sobie robi ugniatając wszystko w specjalnym naczyniu lub rękami za pomocą pieczywa (mięso również się ugniata). Potem papkę nabiera się rękami za pomocą pieczywa i tak zjada.


Wegetarianie w Iranie mogą zakończyć jedzenie właściwie na śniadaniu. Składa się na nie słony ser, podobny do fety, jajka (na twardo lub sadzone), czasem świeże warzywa, dżem lub miód. To w hotelach. W domach miałem okazję jeść jeszcze ciemnobrązową papkę z różnych zbóż. W Iranie trudno jest o kawę. Wszechobecna jest za to herbata. Tak jak pisałem, najczęściej zwykła, torebkowa. Do herbaty obowiązkowo jakiś dosładzacz. Najprostsza wersja to cukier w kostkach. Nie wrzuca się go jednak do herbaty, ale trzyma między zębami. Inne sposoby to słodkie miodowe płatki o różnych smakach, nugaty lub ociekające miodem ciastka. Na taką herbatę, jakiej się tu spodziewałem, małą, esencjonalną, natknąłem się tylko raz, w Yazd, w herbaciarni okupowanej przez emigrantów z Iraku.


W pozostałych posiłkach, z których głównym jest obiad, jedzony ok. 12-14, clue programu stanowi mięso. Irańczycy są mistrzami jego przyrządzania i przyprawiania. Nie jestem wielkim fanem mięsa, ale tu rzeczywiście jem je z przyjemnością, miękkie, soczyste, najczęściej grillowane. Najpopularniejsza jest baranina, ale także kurczak i wołowina. Nie je się oczywiście wieprzowiny, która nie jest halal (popieram, świnie są za mądre i zbyt wszystkożerne). Podstawowa tajemnica tej kuchni to moim zdaniem świeżość i mieszanina smaków. Obok mięsa (najczęściej ostre) podawana jest najczęciej miseczka ze świeżymi ziołami (podstawa to chyba kozieradka, ale nie jestem pewien, bo nikt nie zna nazwy angielskiej oraz liście anyżu i mięty). Zioła urywa się i przegryza nimi posiłek. Podobnie robi się ze świeżą cebulą. To naprawdę daje wspaniały efekt. Mięso skrapia się cytryną i często podaje się do niego marynowane warzywa (kwaśne). Wszystko to w tym gorącym klimacie naprawdę jest orzeźwiające.


Irańczycy kochają słodkości. Owoce, sorbety, mrożone koktajle, lody, ciastka. Specyfikiem popularnym szczególnie w rejonie Isfahanu jest khoresht mast. Robi się go z jogurtu, chyba miodu, szafranu, pistacji i, uwaga, baraniny! Kolor żółtawy, postać papki. O dziwo bardzo to dobre. Smak podobny zupełnie do niczego. Innym ciekawym deserem jest faludeh. To jakby mrożone kluski w sosie cytrynowym. Nie brzmi może szczególnie, ale smakuje rewelacyjnie. Jak widać deser można zrobić ze wszystkiego.


przygotowanie dizi



Po obiedzie, w najcieplejszym momencie dnia, życie zamiera. Sklepy, a nawet restauracje zamykają się, chodniki pustoszeją. Mnóstwo ludzi poleguje w parkach, w cieniu drzew, najczęściej drzemiąc (to jedna z zalet braku psów). Irańczycy uwielbiają piknikować na trawie, koc lub dywan, termos z herbatą, jedzenie. I tak wszędzie, w parkach, w górach, w lesie, na murku, na ławce, na placu przed dworcem, gdzie się da. Wieczorami masowe piknikowanie zamienia się w spacerowanie. Warto dodać, że rzadko widuje się tu dzieci w wózkach. Najczęściej dźwiga się je na rękach. Oczywiście noszą głównie kobiety.

Zastanawia również kto, gdzie i kiedy czyta te książki. Widok czytających na ulicy, w autobusie, metrze czy knajpie to rzadkość. Jeżeli już, to czyta się podręczniki lub przegląda notatki szkolne. Wszechobecne są za to komórki. Puszczanie muzyki, granie w gry, wspólne czytanie i wysyłanie smsów. Co druga osoba, jeśli nie robi czegoś konkretnego, bawi się komórką. Wyjątkiem był grobowiec Hafeza w Shiraz. Wokół niego wieczorem, przy akompaniamencie śpiewanej poezji sporo młodych osób siedziało z książkami.


Ruch na ulicach jak dla nas oczywiście szalony, ale jeszcze nie tak bardzo jak w Azji wschodniej czy niektórych krajach arabskich. Nie trąbi się aż tak mocno, nie jeździ tak szaleńczo. Światła służą raczej jako podpowiedź. Najczęściej są po prostu z obu stron migające żółte i każdy wjeżdża po uważaniu. Czasami są migające zielone (raczej masz pierwszeństwo, ale uważaj) i analogicznie migające czerwone. Światło stałe zielone lub czerwone dotyczy samochodów, ale już nie bardzo pieszych, rowerów, czy motocykli. Liczba osób w samochodzie i na motocyklu nieograniczona. Rekord w małej osobówce to 9. W nocy motocykle często jeżdżą bez świateł, a samochody mają jedno słabe, często niebieskie. Motocykli (a raczej motorowerów, pojemność najczęściej 125 lub 150) jest zatrzęsienie i żadne przepisy ich nie obowiązują. Jazda pod prąd, po chodniku, po trawie, po cmentarzu. Może służyć jako ciężarówka, autobus, śmieciarka, kładka czy drabina. Na tych samych maszynach można porobić, tzw. stunty. Widziałem jazdę na gumie, drifty, sliding na butach, triki na dwie maszyny. Mistrzostwo świata. Niestety to zabawa tylko dla mężczyzn. Kobiety nie mogą prowadzić motocykli ani jeździć na rowerach. Klimat ulic Iranu to także samochody, które w dodatku bardzo mi się tu podobają, więc panie proszę o wybaczenie. Na ulicach głównie auta rodzime, prostych konstrukcji, o klasycznych liniach samochodów europejskich i amerykańskich z lat 70. Dużo też starych francuskich aut. Samochody w ogóle są głównie jasne, przy czym większość modeli występuje w jednym kolorze. I tak Paykany, rodzima legenda, są białe, Peugeoty 206 srebrne, Renault 5 zawsze brązowe, a piękne pick-upy Zamyan (Jacenty, he?) mają zarezerwowany kolor niebieski.


Paykan

Zamyad w mojej ulubionej wersji - wywrotka


Co jeszcze? Trudno rozgryźć tutejsze relacje między kobietami i mężczyznami. Z jednej strony wiadomo – zasłonięte ciała, zakaz dotykania kobiet, zakaz spotkań 1 na 1 przed ślubem, osobne wagony dla kobiet w metrze, w autobusie kobiety z tyłu, mężczyźni z przodu. Z drugiej strony spotyka się pary, które przytulają się, głaskają, okazują dużo czułości i jednocześnie trzęsą ze strachu żeby rodzice się nie dowiedzieli. Zdarza się na ulicy cmokanie na kobiety. Widziałem chłopaka, który zatrzymał samochód koło siedzącej na przystanku dziewczyny i przez dobre kilka minut próbował namówić ją żeby wsiadła. Dziewczyny w większych miastach, szczególnie w mniej radykalnych dzielnicach, potrafią podejść i zagadać, często bardzo zalotnie zaczepiają, żartują. Słyszałem o dziewczynach proszących turystów o pocałunek. Ma się wrażenie, że te hormony aż kipią. Z drugiej strony może kipi też chęć wyjazdu z Iranu. Jest jednak jakaś siła bijąca z tych kobiet, często konkretne, zdecydowane, dobrze wyedukowane, lepiej znające angielski. No i te zaklejone nosy po operacjach plastycznych, nawet u bardzo młodych dziewczyn. Szkoda, w tych nosach tyle charakteru. Podobno często dziewczyny naklejają sobie te plastry „dla picu”. Operacja plastyczna to w końcu oznaka prestiżu. Nieco inaczej wygląda to w rodzinach bardziej tradycyjnych, w mniejszych miastach. Mieszkałem u rodzin, które prywatnie na mniejszą lub większą skalę wynajmują pokoje w swoich domach. Oczywiście szefem i twarzą interesu jest mężczyzna. Ale jego rola ogranicza się właściwie do kontaktu z ludźmi. Cała robota spada na kobietę. To ona gotuje, podaje do stołu, pierze, sprząta i do tego w domu ma na głowie obcych ludzi. Pod wieczór mężczyzna pada spać, a kobieta jeszcze przez dobre kilka godzin krząta się. Wiecznie ma coś do zrobienia. Nie trudno zgadnąć kto rano jest pierwszy na nogach. Jednocześnie te kobiety na ulicach poważne, małomówne, niedostępne, przemykające po cichu, w domach okazują się być ciepłymi, pogodnymi osobami z bardzo rubasznym poczuciem humoru.



Ogólne nastroje Irańczyków są bardzo zobojętniałe, brakuje energii, wiary w pozytywne zmiany. Bardzo silnie czuje się tęsknotę z szachem, źle mówi się o Khomeinim i islamizacji kraju. Miałem okazje rozmawiać ze starą, 86-letnią kobietą. Urodziła siedemnaścioro dzieci, była ogłoszona Matką Roku w przedrewolucyjnym Iranie, nie tylko ze względu na osiągnięcie statystyczne, ale również z uwagi na standard życia i edukację jaką udało jej się zapewnić dzieciom. Wyglądała nadzwyczajnie, skóra zupełnie niewskazująca na tak zaawansowany wiek, dostojna, pogodna, łaknąca towarzystwa i zainteresowania. Niestety głowa już nie w pełni sprawna. Jednak na wspomnienie Szacha natychmiast pojawiły się łzy, głos zupełnie się załamał. To było wzruszające spotkanie, wymownie mówiące o trudnej historii i sytuacji tego kraju. Spotkałem wielu studentów, którzy marzą tylko o wyjeździe. Jedni próbują robić to poprzez karierę naukową. To trudna droga. Wieloletnia praca, liczne egzaminy, zdobycie stypendium zagranicą nie gwarantują jeszcze zgody władz na wyjazd. Innym sposobem są oczywiście pieniądze. Mahdiyar, który najwyraźniej pochodzi z zamożnej rodziny, wybiera się do Portland. Dlaczego do Portland? Aż trudno uwierzyć, ale za 180 000 $ można tam uzyskać zieloną kartę. Pieniądze mają być przeznaczone na budowę stadionu nowego stadionu (sprawdzałem pobieżnie w internecie i rzeczywiście była taka inicjatywa). Ci młodzi ludzie są autentycznie smutni z powodu tego co dzieje się w ich własnym kraju, ale wiedzą, że jeśli nie wyjadą, to nie będą w stanie normalnie żyć. Wg. Oficjalnych statystyk wskaźnik bezrobocia wynosi ok. 15% i mocno wzrósł w stosunku do poprzedniego roku. Irańczycy mówią jednak, że sytuacja w ostatnim czasie pogorszyła się na tyle mocno (szczególnie rosnące ceny, bez wzrostu zarobków), że wiele osób musi szukać dodatkowej pracy. Wielokrotnie też spotykałem na ulicach ludzi, którzy żalili się jak trudno znaleźć pracę, łapali się bardzo różnych dorywczych zajęć, mimo, że znali całkiem nieźle język angielski.

Przy tym wszystkim na co dzień Irańczycy są bardzo pogodni wobec siebie, niesłychanie rozmowni, przez całą drogę gadają z taksówkarzem, zagadują w kolejce do sklepu, rozmawiają w pociągach i autobusach. Mają bardzo ironiczny stosunek do islamskiej dyktatury. Wielokrotnie byłem świadkiem żartów na ten temat, przedrzeźniania mułłów czy nie do końca prawdziwych anegdot. Jedna z dziewczyn tłumaczyła mi dlaczego w Isfahanie nie ma wody w rzece. Otóż były prezydent ma rzekomo liczne uprawy orzeszków pistacji w okolicach Yazd. Zbudowano więc tamę i woda w lecie nawadnia pola Rafsandżaniego. Takie to historie. Trochę to podobne do naszego poczucia humoru za komuny.
 


Cafe Radio w Isfahanie
 Siłę religijnej dyktatury widać także w dysproporcji środków przeznaczanych na remonty zabytków. Budowle świeckie zwykle są bardzo zaniedbane. Od lat nie było w nich remontów. Szczególnie przygnębiające wrażenie zrobił na mnie pałac Bagh-e Dolat Abad w Yazd. Niegdyś efektowna rezydencja Karima Khana Zanda, obecnie zarośnięta chwastami, pomazana, z kompletnie zniszczonymi wnętrzami. Z drugiej strony wspaniałe meczety, prawie w każdym stoją rusztowania, trwają remonty, powstają nowe budowle.

Jednocześnie widać jak duże zagrożenie niesie za sobą laicyzacja kraju. Jak wiele złego może przynieść turystyka na szerszą skalę. Czuje się to natychmiast po przyjeździe do Isfahanu, który jest jedną z głównych atrakcji turystycznych tego kraju. W hostelu wiszą ostrzeżenia. Korzystaj tylko z oznakowanych taksówek, nie wychodź po 22, nie ufaj ludziom, wartościowe rzeczy oddaj do sejfu. Turyści za wszystko liczeni są podwójnie lub potrójnie, pojawiają się naganiacze sklepowi (do you want to have look, I have a carpet shop, my cousin has an art shop, how are you, where are you form, please come in, do you want some tea…), dorośli i dzieci zaczepiają na ulicy. Jeszcze jest to znośne, ale jeszcze chwila i Iran dołączy do grupy krajów „Hello Mister”. Naprawdę zastanawiam się co stanie się, jeśli kiedyś zniesiony zostanie zakaz picia alkoholu. Pijacy i menele na ulicach, przemoc, agresja, chamstwo, wrzaski, palenie papierosów (bardzo niewiele osób tu pali, kobiety robią to głównie w ramach demonstrowania swojej niezależności), wypadki. Tego wszystkiego zupełnie tutaj nie widać. Z drugiej strony wielu zjawisk nie widać oficjalnie. Natomiast wiadomo, że alkohol nie jest tu tak trudno dostępny i szczególnie młodzi ludzie w dużych miastach, korzystają od czasu do czasu z jego dobrodziejstw w zaciszach domowych. Nadal wytwarza się też po kryjomu wino w Shiraz. Pornografia jest zakazana, ale w autobusie w drodze do Mashhadu jeden z chłopaków pokazywał całemu męskiemu gronu filmy xxx na swoim laptopie.




Nie wiem czy to Iran, czy to tak zawsze, ale miałem tu tyle pożytecznych przypadków. Ważnych i mniej ważnych. Bez spotkania z Manim i przegrania tajnej aplikacji Freesurf nie byłbym w stanie rozpocząć tego bloga. Bez cofnięcia się, po chwilowym zawahaniu, do meczetu w Gorgan, pewnie utknąłbym tam bez pieniędzy na dłużej. Gdybym zdążył zobaczyć meczet Imama Alego przed zmrokiem nie spotkałbym pod nim następnego dnia o świcie niezwykle ciekawego Yusufa z Turcji i, nomen omen, Alego. To w jego domu spało się cudnie na patio, pod gołym niebem i jego mama była tak wzruszająca i tak miło przypomniała mi moją Babcię. Z kolei gdy o świcie dojechałem do Shiraz i błąkałem się po mieście szukając noclegu gdy wszystko jeszcze bylo pozamykane zupełnie przypadkiem trafiłem do hotelu, którego standard wydawał się zbyt wysoki na mój budżet, jednak udało się wynegocjować dobrą cenę. Dzięki temu zamieszkałem w przepięknym hotelu w starej części miasta. Przede wszystkim jednak pani w recepcji poinformowała mnie, że w hotelu jest jeszcze cała rodzina nazwiskiem Sadowski.. Tak to poznałem przemiłych ludzi, z którymi spędziłem prawie cały dzień. Doświadczyłem dzieki temu w Iranie
takze polskiej gościnności. Dziękuję. 
W swoje urodziny szukałem na dworcu autobusu, do którego powinienem wsiąść. Pan, którego zapytałem rozglądał się nerwowo za kimś kto zna angielski. Złapał pierwszego lepszego chłopaka. Okazało się, że jedzie tym samym autobusem. Co więcej okazał się przemiłym studentem szkoły filmowej w Yazd. Pokazał mi swoje filmy, zaprosił do domu na śniadanie, oprowadził po mieście, pomógł załatwić bilety i jeszcze miał wyrzuty sumienia, że musi iść wieczorem na zajęcia. Na pewno będę chciał utrzymać jakoś tę znajomość.

Pierwszy raz od wielu lat moje poczucie czasu pozytywnie sie odwrocilo. To dopiero 2 tygodnie, a mnie wydaje sie jakby minelo juz kilka miesiecy.
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz