sobota, 24 grudnia 2011

Kalkuta

 


W świątecznej atmosferze proponuję zaległe foto z Kalkuty. Miasto moim zdaniem absolutnie cudowne dla kogoś, kto lubi robić zdjęcia w mieście i umie je robić. Ja niestety spełniam tylko pierwszy warunek. Ale mam nadzieję, że choć trochę widać będzie fotogeniczność tego miasta.

Wesołych i do siego!

















Memoriał Wiktorii

Katedra św. Pawła

Pałac Marmurowy (dla mnie absolutna rewelacja, szczególnie wnętrza)

Na wyścigach konnych

W tle most Howrath. Polecam artykuł: http://wiadomosci.onet.pl/swiat/most-w-kalkucie-zagrozony-katastrofa-ze-wzgledu-na,1,4930014,wiadomosc.html


















P.S.

Wziąłem.

Cieszę się jednak, że rodacy tak ochoczo chcą oddawać pieniądze na rzecz Bangladeszu. Proszę o więcej.

Powiem jak to po kolei u mnie przebiegało. W takich sytuacjach nie ma rozwiązań idealnych. Ale zawsze trzeba wybrać jakąś drogę. Starałem się spojrzeć szeroko na tę sytuację i rozważyć wszystkie za i przeciw. Na moje rozumowanie pewnie dość mocny wpływ miało moje wychowanie biznesowe. Czyli przede wszystkim jaki jest cel, co chcę osiągnąć. Ano najważniejsze było dla mnie po prostu odzyskanie telefonu. Byłoby wtedy po problemie. Wiadomo, że szanse były minimalne, ale wszyscy tam na miejscu mnie cały czas mamili, że im się już kilkakrotnie zdarzyło odzyskać skradzione czy zaginione fanty. Tylko że to musi potrwać kilka dni i nie da się tak na szybko. A tu czasu było mało. Siedząc na tym krześle na komisariacie z ponad dwudziestoma parami oczu wpatrzonymi we mnie i czekającymi na moją decyzję, mocno przejęty całą sytuacją, myślałem – nie no, nie mogę przyjąć tych pieniędzy. Nie w takim kraju jak Bangladesz. Nie w sytuacji, w której też czuję się trochę winny, bo nie powinienem był zostawiać telefonu w pokoju. Ale pomyślałem też, że jedynym rozwiązaniem, które pozostawi jeszcze szansę na odzyskanie telefonu, na to, że komuś w ogóle będzie zależało na jego znalezieniu, jest wzięcie tych pieniędzy. Poza tym ta presja, żebym decyzję podejmował tak szybko była też trochę dziwna. Stwierdziłem, że jak wezmę pieniądze, to będę miał jeszcze czas, żeby to spokojnie przemyśleć i w razie czego kolejnego dnia je oddać. Jak nie wezmę, to jest pozamiatane, a szanse na telefon spadają do zera. Nie ukrywam też, że chciałem w ogóle sprawdzić, czy oni naprawdę te pieniądze mi dadzą. No i wreszcie chciałem zobaczyć ich reakcję. Zatem powiedziałem, że pieniądze przyjmuję. W tym momencie miałem wrażenie, że oni odetchnęli z ulgą. Wyglądało jakby się ucieszyli. Właściciel hotelu wysłał menedżera po pieniądze, na komendzie zaczęły się wesołe rozmowy, a oficer powiedział, że jestem dobrym, szczerym człowiekiem. Myślę, że widział, że kosztowało mnie to dużo emocji. Podpisaliśmy oficjalne oświadczenie, że nie będę już zgłaszał więcej roszczeń (chyba, bo po Bengalsku było). Podpisali się ‘winni’ i świadkowie. I wyszedłem z komendy z grubym plikiem pieniędzy. Byłem kompletnie wyczerpany psychicznie po całym tym doświadczeniu. Wracałem do hotelu jak pijany. Trudno było mi racjonalnie myśleć. Wieczorem jeszcze gadałem na ten temat z kilkoma osobami. Wszyscy byli zdania żeby pieniądze zatrzymać i się w ogóle nie przejmować i że na pewno pracownicy hotelu byli w całą sprawę zamieszani. Ale to przedstawiciele gospodarek kapitalistycznych, dużo radykalniejsi niż nasi dobroduszni Polacy. Postanowiłem ostateczną decyzję podjąć na świeżo, następnego dnia.

Do rozmyślań dołożyłem jeszcze kilka kwestii. Po pierwsze nie chciałem, żeby przez takie zdarzenie właściciel hotelu zniechęcił się do turystów. No bo mogło być tak, że stwierdzi, że to dla niego za duże ryzyko i po co mu takie kłopoty i wydatki w razie gdy coś się stanie. Ale ta wątpliwość prysła gdy rano w drodze na śniadanie spotkałem właściciela, który serdecznie mnie przywitał, szeroko się uśmiechnął i zapytał czy na pewno jestem zadowolony. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że to też może być pożyteczna dla nich nauczka na przyszłość. Że taki mocny kopniak finansowy sprawi, że będą bardziej ostrożni w przyszłości, będą lepiej pilnować, ostrzegać gości. Ba, może nawet okno naprawią. Do tego jeszcze kwestia statusu i możliwości finansowych tych ludzi. Nie wiem oczywiście dokładnie jak to jest, ale nie wszyscy ludzie w Bangladeszu klepią biedę. W Srimangal jest szczególnie dużo osób, których krewni mieszkają zagranicą. To taka nasza Łomża czy Zakopane. Co drugi spotkany tutaj młody chłopak albo studiował w Anglii albo ma tam kogoś bliskiego. Siostrzeniec właściciela hotelu studiuje w Manchesterze. Sam mówił mi na ucho, że jego wujka stać na taką rekompensatę dla mnie.

Ja z drugiej strony, bez względu na wszystko, czułbym się bardzo niedobrze kupując sobie piękny nowy telefon za pieniądze z Bangladeszu. A że czasami potrafię być człowiekiem kompromisu, to podjąłem decyzję, że pieniądze zatrzymam, a po paru tygodniach, kiedy już nie będzie żadnej nadziei na znalezienie sprzętu, środki przekażę jakiejś bangladeszańskiej organizacji charytatywnej. Może to nie jest rozwiązanie idealne, ale tak będzie. Howgh!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz