sobota, 7 stycznia 2012

Zmiana biegu

 
Dnia 21 grudnia przeżyłem szok. Po prawie 4 miesiącach przebywania w niezwykle barwnym, ale jednak lepkim i gęstym otoczeniu Indii i Bangladeszu znalazłem się w tętniącym nowoczesnością i turystami Bangkoku. Po 7 miesiącach, najczęściej jednak samotnego podróżowania, nagle stanąłem wśród całego tabunu bliskich mi osób. Do tego, po raz pierwszy od czasu mojej lipcowej wizyty w Astanie i mieszkania w apartamencie Guillaume’a, doświadczyłem tego, co nazywamy komfortem na miarę naszych cywilizowanych tyłków. W dodatku w wydaniu ekstremalnym. Mieszkanie w zamkniętej enklawie dla ekspatów, w chyba czterystumetrowym apartamencie, na 13. piętrze ekskluzywnego wieżowca. Przestrzenie takie, że można jeździć rowerem. Tarasy z bajecznymi widokami. Baseny i masaże. Wizyty u przyjaciół rodziny w ich luksusowym mieszkaniu. Wykwintne jedzenie. Poruszanie się po osiedlu meleksem. A to wszystko w sytuacji, kiedy mnie zadziwia czysta pościel i ciepła woda oraz to, że moje ubranie nie robi się czarne kiedy usiądę na krześle albo oprę się o poręcz. Święta w Bangkoku były jakby przerwą w moim roku, mimo, że nadal w klapkach. Przeniesienie standardów, w których żyję ja, moja rodzina, czy znajomi w Warszawie, w pewien rodzaj konwencji, którą przyjmuje się na czas podróży, było dla mnie momentami równie szokujące co komiczne. Już sam stół, którego nakrycie było dopracowane w każdym szczególe, mocno mnie onieśmielał. Czułem się trochę jak dzikus siadając przy nim w moich spranych poplamionych ciuchach i odruchowo chwytając dłońmi za podany wykwintny czarny lepki ryż z Laosu. Przed przywitaniem się z domownikami zasugerowano mi odświeżenie się w łazience. Ale oczywiście taka przerwa jest bardzo przyjemna, a Święta w naprawdę przyjaznej i gościnnej atmosferze, z kupą dzieci, kolędami, doskonałym jedzeniem i w klapkach na nogach będą niezapomniane.


1/3 salonu.

Rodzina i prawie rodzina.
Matka z konkubentem. Foto Andrzej Kozłowski.

Dzikus. Foto Andrzej Kozłowski.

Międzynarodowa ekipa w kuchni.

Kolędy. Bella sie maże.

Występy kobiet.

Występy mężczyzn, w prezentach z Bangladeszu. Foto chyba Bella Olejnik.




Dalej ruszyliśmy z Mamą, jej konkubentem Józefem oraz parą przyjaciół, Bellą i Andrzejem, do Kambodży. W Wietnamie z kolei, dołączyła do mnie, Mamy i Józefa, ich koleżanka, Kasia. Ekskursja z tyloma różnymi osobowościami mocno mi coś uświadomiła. Wiadomo, że ludzie mają różne opinie, gust, upodobania, potrzeby, itd. Ale nie spodziewałem się, że tak ogromne znaczenie mają nasze wcześniejsze doświadczenia, a szczególnie te ostatnie, najświeższe.

I tak mogę podać kilka najprostszych przykładów. W formie prawie koanów.



Czy Bangkok jest egzotyczny?
Odpowiedź A
To kompletnie inny świat, z zadziwiającymi zwyczajami, życiem toczącym się na ulicach, szalonym ruchem ulicznym i nietypowymi środkami transportu. Brudny, chaotyczny i niebezpieczny, ale bardzo barwny.

Odpowiedź B
To zwyczajna duża metropolia. Bardzo czysta i zadbana, nowoczesna i cywilizowana, pełna wszystkiego co znamy choćby z Europy. Zaskakująco cicha i spokojna. Bardzo zatłoczona turystami i atrakcjami dla nich.


 

Czy podróżowanie po Kambodży jest komfortowe?
Odpowiedź A
Koszmar. Zapłaciliśmy za autobus sypialny, z łóżkami, a musieliśmy jechać zwykłym autobusem z siedzeniami. Po ich rozłożeniu nie było kompletnie miejsca na nogi. Fotele były krzywe i niewygodne. Droga była fatalna. Tego nawet nie można nazwać drogą. Przez znaczną część trasy było błoto, dziury, woda i urwiska. Mieliśmy jechać bezpośrednio nad morze, a tu nagle o 5 rano wyrzucili nas z autobusu w Phnom Penh i kazali czekać na dworcu 3 godziny na następny. Podróż zamiast 8 godzin trwała 13.

Odpowiedź B
Kambodża jak każdy kraj ma swoją specyfikę i po drodze zdarzają się niespodzianki. Sprzedano nam bilety na autobus sypialny, a okazało się, że jest zwykły. Jednak po ostrej sprzeczce z cwaniakiem udało się odzyskać część pieniędzy. Zresztą siedzenia okazały się całkiem wygodne. Wreszcie moje nogi mieszczą się przed poprzedzającym fotelem. Fakt, mieliśmy nieprzewidzianą przesiadkę w Phnom Penh, ale bywają gorsze problemy. Zjedliśmy spokojnie śniadanie, wypiliśmy kawę i pojechaliśmy dalej. Najważniejsze, że w końcu dotarliśmy na miejsce. Takie sytuacje to część folkloru każdego kraju. Po takiej podróży bardziej docenia się odpoczynek na plaży.

Tu nie mogę się powstrzymać, żeby nie dodać kilku szczegółów z życia. Otóż na jedną z odpowiedzi złożyły się:
- strajk i okupacja autobusu przez moją Mamę,
- Bella, która się pięknie solidaryzowała z koleżanką: „Ja Joaśki nie zostawię. Musimy być razem z nią.” Po czym do tłumaczącego coś kierowcy: „Odpierdol się!”
- Józef, dramatycznie i bohatersko uwieszony na wycieraczkach odjeżdżającego autobusu, na oczach całego dworca autobusowego.


 

Czy w Ho Chi Minh fajnym miastem jest?
Odpowiedź A
Dajcie spokój. Kocioł, hałas, bród, smród. Nie do wytrzymania. Na ulicach taki ruch, że się spokojnie przejść nie da. Duszno od spalin. Do tego drogo. Za akceptowalny pokój w hotelu trzeba zapłacić 25$, w knajpach ceny jak w Europie i jeszcze jedzenie nieszczególne. Dodają glutaminianu sodu. Poza tym nie ma tu nic ciekawego. Parę średnich muzeów, szmirowaty teatr lalek. Uciekać stąd jak najprędzej.

Odpowiedź B
Bardzo ciekawe, tętniące życiem miasto. Ruch uliczny to prawdziwy Sajgon, ale to jeden z większych uroków tego miasta. Jazda tutaj na skuterze, to absolutny hit. Poza tym sympatyczni ludzie. Małe uliczki, w których kryje się życie bardziej przypominające prowincję lub wieś niż dużą metropolię. Przepyszne tanie i zdrowe lokalne żarcie. Hotele trochę drogawe, ale za 12$ mam klimatyzację, tv, lodówkę, wifi, ciepłą wodę, czystą pościel i ręcznik. Wypas. I tylko śliniących się białasów z prostytutkami trochę za dużo.

I tak można by mnożyć. Koany oczywiście są tendencyjne. Nauka jest jedna. Jeśli ktoś chce się jakoś sugerować przy wyborze ewentualnych celów podróży po lekturze na przykład tego całego bloga, to bardzo dobrze, bo moja opinia jest zawsze słuszna i zajebista, ale najlepiej niech jedzie tam, gdzie go coś ciekawi, a opinie wyrabia sobie sam.

Bangkok.

Bangkok.

Bangkok.

Bangkok.

Bangkok.

Bangkok.

Bangkok.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.

Ho Chi Minh.


Obiecane słowo o Kambodży, gdyby ktoś się wybierał. Chyba będzie krótko. Dla mnie to ogromny zawód. Po prostu klapa.

Nieprzyjaźni, gburowaci ludzie, bardzo skłonni do oszukiwania i to w taki bezczelny sposób, nieelegancki. Bo jak cię ktoś po prostu naciągnie, że za coś przepłacisz, ale dostajesz, to na co się umawiałeś, to ja przynajmniej jakoś to wybaczam. Folklor, spryt można powiedzieć. Ale jak ktoś cię równo rąbie i po prostu nie dopełnia umowy, to już jest złodziejstwo po prostu.

Zaskakująco dużo turystów i bardzo rozwinięta maszyna biznesu turystycznego. Dla jednych to będą plusy, bo tak zwane zaplecze jest. Masa dobrych hoteli, restauracje jak, dajmy na to w Wiedniu, mapy, przewodniki, wypożyczalnie sprzętu, atrakcje, itp. Dla mnie ból, bo czego innego zupełnie się spodziewałem. Myślałem, że jest jeszcze dość dziewiczo i spokojnie. No i że jest taniej. Nie jestem pewien jak to do końca działa, ale mam wrażenie jakby to była jedna wielka zbiorowa mistyfikacja. Tak jak w innych krajach, owszem, są dzielnice czy miejsca okupowane przez turystów, gdzie jest drożej, ale da się gdzieś oddalić i znaleźć w lokalnej rzeczywistości. Tu w knajpach ceny muszą być inne dla turystów i inne dla lokalesów, a Kambodżanie są w tym najwyraźniej bardzo solidarni, bo nawet w budzie na ulicy nie da się zjeść tanio. Mam nawet wrażenie, że ceny w sklepach też są regulowane. Bo nie wierzę, żeby mieszkańców tego biednego kraju było stać choćby na piwo w sklepie za 1,5$. Dobra luksusowe, jak np. kosmetyki czy słodycze są droższe niż w Europie.

No i cholera po prostu jak dla mnie brakuje egzotyki. Coś jest w tym kraju nijakiego takiego. Może to wszystko inaczej wygląda na prowincji. Fakt, że mało widziałem, ale zdanie na razie mam takie i pewnie go już nie zmienię, bo do Kambodży wracać nie zamierzam.

Angkor Wat jest rzeczywiście obłędny, ale…

od wschodu...




...do zachodu słońca.
 

…obłęd jest tylko jak się trafi porę i miejsce gdzie nie ma za dużo ludzi.

















1 komentarz:

  1. Kuba, piękne zdjęcia,ciekawe spostrzeżenia i komentarze,jak zwykle.Dzięki za poszerzanie moich horyzontów. Dzięki też za zdjęcia Joasi, takiej rozbawionej i radosnej. Pozdrawiam Cię serdecznie z zadeszczonego,smutnego Nowogardu. Krysia.

    OdpowiedzUsuń